SEKRETNE ŻYCIE DRZEW, Peter Wohlleben

Projekt bez tytułu (35)

sekretne-zycie-drzew

Kolejna recenzowana przeze mnie książka, na której okładce widnieje niezwykle modne słowo na literkę B, oczywiście w towarzystwie przymiotnika “międzynarodowy”. Dawno jednak ta powszechna opinia nie była tak rozbieżna z moją. A szkoda, bo długo na tę książkę czekałam i cieszyłam się na jej lekturę.

Jeśli pojawia się silne pragnienie, drzewa zaczynają krzyczeć. Ale nie macie szans ich usłyszeć, gdy wybierzecie się na spacer do lasu, bo wszystko rozgrywa się w sferze ultradźwięków. Badacze (…) nagrywają te dźwięki i objaśniają je w następujący sposób: gdy strumień wody płynący z korzeni do liści zostaje wstrzymany, powstają drgania. To proces czysto mechaniczny i prawdopodobnie bez znaczenia. A może jednak? W końcu wiadomo tylko, jak powstają dźwięki, ale jeśli weźmiemy pod lupę wytwarzanie dźwięków przez nas samych, to też nie dowiemy się niczego specjalnego – ot, strumień powietrza z tchawicy pobudza struny głosowe do drgań. Gdy myślę o wynikach badań dotyczących trzeszczących korzeni, to wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że te drgania są czymś o wiele bardziej znaczącym, a mianowicie krzykiem spragnionych. Być może są one nawet naglącym ostrzeżeniem kolegów, że woda się kończy.

Jak sam tytuł mówi, czytając Sekretne życie drzew, poznajemy tajniki związane z funkcjonowaniem tych roślin. Między innymi to, jak rosną, jak się odżywiają i w jaki sposób komunikują się ze sobą (i dlaczego). Ta ostatnia czynność zdaje się być najważniejszą dla Petera Wohllebena, niemieckiego leśnika i popularyzatora nauki. Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że ten społeczny wymiar leśnej egzystencji (relacje między drzewem a innym drzewem, grzybem, ptakiem czy nietoperzem) stanowi główną tezę niniejszej książki. Oprócz niej, dostrzegam jeszcze przynajmniej jedną, odważną i zdecydowanie bardziej niepokojącą (na poprzednią bez wahania przystaję), mianowicie: drzewa mają, zdaniem Wohllebana, nienazwany w żaden konkretny sposób odpowiednik ludzkiego mózgu. Autor ze wszystkich sił próbuje pokazać czytelnikowi, jak wiele drzewa potrafią, jak bardzo skomplikowanymi są organizmami i jak bogate życie wiodą. Moim zdaniem, chce tego aż za bardzo.

Ten, kto się porządnie poci, musi dużo pić. I faktycznie sami możecie zaobserwować takie drzewne popijawy, choć tylko przy potężnym oberwaniu chmury. Takie zjawisko występuje zwykle w parze z burzami, więc nie chciałbym tu polecać spacerów po lesie w tym czasie. Jeśli jednak jesteście już – jak ja (…) i tak na dworze, to możecie być świadkami fascynującego spektaklu. Przeważnie to buki urządzają sobie regularną bibę. Ich gałęzie wyciągają się jak u wielu wielu drzew liściastych ukosem do góry. (…) Korona bowiem służy nie tylko do rozpościerania liści w słonecznym świetle, lecz także do chwytania wody. Deszcz pada na setki tysięcy liści, z których wilgoć skapuje na gałęzie. Stamtąd spływa dalej konarami, gdzie maleńkie strużki łączą się w strumień i z szumem rwą po pniu ku ziemi. W dolnej części woda tryska z taką siłą, że przy zetknięciu z glebą energicznie się pieni.

Jeśli chodzi o język, którym posługuje się Wohlleben, to mamy tutaj do czynienia ze swego rodzaju przekładańcem. Z jednej strony napotykamy na język potoczny, młodzieżowy a czasem i infantylny, nieformalny i bardzo bardzo potoczysty (w tym także liczne powtórzenia, z których, co gorsza autor zdawał sobie sprawę a mimo to zdecydował się je zostawić w tekście) – miejscami autor tak prosto stara się wyjaśnić daną kwestię, że można odnieść wrażenie, jakby miał swoich odbiorców za ludzi niespełna rozumu. Z drugiej zaś, czytelnik zasypywany jest wynikami najnowszych badań i fachowym słownictwem z zakresu dendrologii. Domyślam się, że autor chciał w lekki sposób podzielić się swoją, niewątpliwie olbrzymią wiedzą. Dla ułatwienia odbioru tejże, podjął się trudu skategoryzowania całego materiału w trzydziestu sześciu rozdziałach o mniej lub bardziej zdradzających treść tytułach. Dla mnie to pomieszanie stylów jest bardzo nienaturalne; nad wyraz zabawny, nonszalancki styl często wprawiał mnie w  konfuzję a odniesienia do badań i specjalistycznej terminologii – zazwyczaj poparte linkiem do artykułów naukowych odstraszały.

Gdy idziecie przez wysoki, ciemny las, przemierzacie dom towarowy. Jest pełen wszelkich rarytasów, przynajmniej z punktu widzenia zwierząt, grzybów czy bakterii. Samo tylko drzewo zawiera miliony kalorii w formie cukru, celulozy, innych węglowodanów oraz ligniny. Do tego dochodzi jeszcze woda i rzadkie minerały. Czy powiedziałem “dom towarowy”? Lepsze byłoby pojęcie “skarbiec”, bo bynajmniej nie zaleca się tu samoobsługi. Drzwi są zaryglowane, kora gruba i trzeba naprawdę coś wykombinować, by dobrać się do słodkich skarbów. No chyba że jest się dzięciołem. (…) “A gdy odchodzę, odchodzi tylko cząstka mnie” – to zdanie z przeboju Petera Mattaya mogłoby napisać jakieś drzewo. Jego martwe ciało jest bowiem niezastąpione w leśnym krwioobiegu. Przez całe stulecia ciągnęło z gleby składniki pokarmowe, magazynowało je w drewnie i korze i teraz stanowi nieoceniony skarb dla swych dzieci.

To wszystko utrudnia mi odpowiedź na pytanie, które chodziło mi po głowie jeszcze w trakcie lektury: do kogo skierowana jest ta książka, komu warto ją polecić? Gdyby była krótsza (czytałam książkę na czytniku i gdy potem sprawdziłam, że liczy ona “zaledwie” 256 stron, to ciężko było mi w to uwierzyć, bo miałam wrażenie, że do jej wydruku zmarnowano dużo więcej drzewa) poleciłabym ją dla, zazwyczaj fascynujących się odkrywaniem świata, a więc także przyrody, dzieci. Wówczas rodzice mogliby zachować liczne przypisy i bardziej naukowe fragmenty dla siebie. A tak? Myślę, że to lektura dla ekologów, przyrodników i osób, których praca w jeszcze inny sposób wiąże się z obcowaniem z przyrodą. I oczywiście, dla amatorów – miłośników przyrody – choć sama też zwykłam się do tej grupy zaliczać. Może po prostu brak mi tego rodzaju wrażliwości albo na próżno chciałam doszukać się tu paraboli ludzkiego losu (która bynajmniej nie miałaby się objawiać w przyznaniu istnienia mózgów u drzew).

Miejskie drzewa to leśne dzieci ulicy. Te z nich, które posadzono bezpośrednio przy ulicach, najlepiej ukazują sens tego określenia. Przez pierwsze dekady życia nie różnią się niczym od swych gatunkowych krewniaków w parku. Są rozpieszczane i pielęgnowane, czasem nawet mają własne, specjalnie założone wodociągi, z których czerpią wodę. Ale gdy ich korzenie chcą się dalej rozrastać, przeżywają niemiłe zaskoczenie. Bo gleba pod jezdnią czy chodnikiem jest o wiele twardsza (…). Nic więc dziwnego, że na takich stanowiskach ciągle dochodzi do konfliktów. (…) Dzieci ulicy nigdy nie zaznają przytulności lasu.

Póki co, na temat tej książki wyrażałam się raczej negatywnie, przyszedł więc czas, aby powiedzieć, co w niej jest, moim zdaniem, dobrego. Niewątpliwym atutem jest to, że już na początku lektury możemy wyczytać – zarówno trzymając się litery tekstu, jak i między wierszami – ogromną pasję Wohllebena do dendrologii oraz fakt, iż praca w bukowym lesie w niemieckiej gminie Hümmel jest dla niego całym światem. Nie wiem, czy też tak macie, ale ja bardzo cenię sobie posiadanie pasji i robienie w życiu tego, co się kocha. A miłości do drzew w Sekretnym życiu nie brakuje. Kolejnym walorem tej książki jest jej niewątpliwie edukacyjny charakter. Pomijając kilka najśmielszych teorii, co do których po samej tylko lekturze nie mogę się zgodzić, Wohlleben świetnie wyjaśnia procesy, które zachodzą w drzewach lub z ich udziałem. To prawdziwa kopalnia wiedzy na temat życia lasu podana w popularnonaukowy, a zatem przystępny sposób (z zastrzeżeniem wcześniejszych uwag na temat języka). Fragmenty tej książki z pewnością mogłyby urozmaicić podręczniki do przyrody czy biologii.

img_5082

Wiecie już, dlaczego moim zdaniem (nie)warto sięgać po Sekretne życie drzew, jednak jak dumnie głosi okładka, książka spotkała się z pozytywnym odbiorem na świecie, więc może najlepiej będzie, jeśli przekonacie się sami? Ja jestem bardzo ciekawa Waszego zdania!