Wyzwanie czy rozczarowanie?

Projekt bez tytułu (29)

IMG_7328

W sieci w ciągu ostatnich dwóch tygodni lawinowo posypały się różnego rodzaju wyzwania. Mnie, z racji staroświeckiego zainteresowania najbardziej dotknęły te książkowe, jednak tendencja podejmowania wyzwań jest obecna w najróżniejszych obszarach aktywności fizycznej, intelektualnej i hm… “życiowej” (typu “W 2017 wyjdę za mąż”). Wyzwania czytelnicze podejmują zarówno blogerzy, jak i “zwykli” czytelnicy. Ten tekst to subiektywny przegląd podejmowanych przez nich “czelendży” (niestety to się dzieje naprawdę i właśnie w takiej formie graficznej można to słowo znaleźć) oraz wyjaśnienie, dlaczego “nich” a nie “nas”.

Zaczęło się kilka lat temu i, jak sądzę, w całkiem zdroworozsądkowym stylu. Akcja czytania 52 książek w roku (tj. jednej pozycji tygodniowo) miała na celu przeciwdziałanie chylącego się ku upadkowi, zdaniem badaczy rynku, czytelnictwu w Polsce. I choć wyzwanie to rok rocznie jest ponawiane, to w sukurs za nim pędzą kolejne progi liczbowe: 100 a nawet 150 książek w roku. Jeśli ktoś mi powie, że taka lektura może iść w parze z jakością, to ja mu na to: wolne żarty. Nie znaczy to, że nierealnym jest lektura tylu pozycji w ciągu roku, ale raczej, że czytając “dla zakładu” (tylko z kim ten zakład? z samym sobą, czy ze znajomymi na Facebooku?) siłą rzeczy będziemy wybierać pozycje cieńsze czy mniej wymagające.

Idąc dalej, oto bardziej “ekstremalne”, żeby nie napisać po prostu głupie, z “czelendży” (już prawie mi się ten zapis spodobał). W 2017…będę czytać parami książki o tym samym tytule, przeczytam co najmniej tyle książek, ile mam wzrostu (hit! ci bardziej cwani radzą, że jeśli nie chce się mierzyć grzbietu książki linijką, można skorzystać z kalkulatora grzbietu online, który proponują na swoich stronach drukarnie). Kolejna porażająca mnie propozycja, to tzw. czytanie z kluczem, np. zaczynamy od książki, której tytuł (opcjonalnie nazwisko autora) rozpoczyna się od litery A i każdą kolejną pozycję wybieramy zgodnie z porządkiem alfabetycznym czy książki, których kolory okładek są zgodne z kolejnymi kolorami tęczy lub przedstawiają następujce po sobie (ew. odpowiadające pogodzie za oknem) pory roku. Dalej, można też “bawić się” w coś, co w dzieciństwie nazywaliśmy z koleżankami z podwórka “złote myśli” (czy to jeszcze funkcjonuje, nie mam pojęcia). I tak, pojawiają się różne kategorie, na które kiedyś odpowiadało się w notesie a teraz ma się odpowiadać nosem w książce. “książka z jadalnym tytułem”, książka będąca drugim tomem serii (ciekawa jestem, czy autor/autorka tego wyznania podejmuje je nawet nie przeczytawszy tomu pierwszego, książka z imieniem w tytule czy książka wydana w latach 2010-2013 (tak, to wyzwanie tegoroczne, nie pytajcie mnie, dlaczego książki mają być z tego przedziału czasowego, bo pojęcia nie mam). Zresztą czytanie tylko nowości wydaje się być niemalże równie absurdalne. Jak łatwo zauważyć, większość tych wyzwań dyskryminuje zwolenników e-booków (szczęściarze!).

Gdybym natomiast miała wskazać wyzwania, które są wcale sensowne i pewnie spełnię w jakimś stopniu każde z nich (zapomniwszy o ich statusie wyzwania a zatem także o przyznaniu sobie wirtualnego choć medalu), to byłyby to: W 2017 … będę czytać więcej polskiej literatury (widziałam też wersję, że przynajmniej jedną pozycję w miesiącu), będę czytać klasykę, będę czytać debiuty, przeczytam książki wszystkich polskich noblistów (opcjonalnie: będę czytać książki noblistów w ogóle), będę czytać książki zanim obejrzę ich ekranizację czy, najbardziej kuszące dla mnie jako książkoholika: przeczytam wszystkie (nieczytane dotąd) książki, jakie mam na półkach. Lekarstwem dla osób, które, jak ja, są uzależnione od bankrutowania na rzecz dobrej lektury może być wyzwanie “biblioteczne”, które, jak nie trudno się domyślić polega na czytaniu książek wypożyczonych z biblioteki, ale równie dobrze można wymieniać się książkami ze znajomymi.

I mogłabym tak jeszcze długo przywoływać i przywoływać kolejne wyzwania, zwłaszcza te, w których sens powątpiewam. Czas jednak powiedzieć: dość, co by ktoś nie pomyślał, że celem tego tekstu jest wyzłośliwianie się wobec innych (a to tylko część prawdy). O ile zgadzam się, że każdy powód, żeby czytać jest dobry, o tyle wiem, że jeśli ktoś musi szukać jakichś innych ku temu bodźców niż jedynie (jedynie!?) przyjemność z lektury, to nie wytrzyma roku w takim postanowieniu – chyba że jest bardzo bardzo zawzięty, ale przy takim nastawieniu i tak pożytku z lektury raczej mieć nie będzie.

A jeśli chodzi o wyzwania całoroczne, czyli po prostu noworoczne postanowienia, to zawsze miałam z nimi kłopoty. Co roku odnawiałam na przykład życzenia (bo jak inaczej nazwać coś, w kierunku osiągnięcia czego nie robi się absolutnie nic?), żeby w końcu nauczyć się pływać (a umiem tylko, jeśli sięgam stopą dna, czyli nie umiem), albo żeby zapisać się na kurs angielskiego (dokonanie tego zajęło mi bodajże cztery lata). Ale to już chyba po prostu moja ułomność, bo stawianie sobie celów z gruntu złe chyba nie jest. W każdym razie dla mnie takie wyzwanie niosło rozczarowanie.

Ten pan ze zdjęcia na górze, to Fernando Pessoa, który napisał kiedyś, że czyta i staje się wolny a poza tym, to bardzo cenił nudę, rozumianą jako naturalność i wewnętrzny spokój. W 2017 … chcę czytać dokładnie tyle, na ile czas mi pozwoli i dokładnie to, na co mam ochotę. I mam nadzieję, że będzie to naprawdę dobra literatura. Jestem pewna, że pan Pessoa w zupełności by się ze mną zgodził.

Jeśli Ty, który to czytasz podejmujesz tego typu wyzwania, nie obrażaj się i potraktuj ten tekst może nie jako płachta na byka, ale jako przyczynek do dyskusji.