WILIMOWSKI, Miljenko Jergović

IMG_0663

fe26fd69-cf26-42d4-9e3a-fcf8ab3e356d

Często utyskuję na Polskę, na jej nieeuropejskość, zaściankowość, odstawanie od Zachodu. W grudniu odwiedziłam muzeum w Barcelonie i wypełniając ankietę dotyczącą wystawy, zmuszona byłam zaznaczyć opcję, że pochodzę z “innej Europy”. Innej, to znaczy spoza Anglii, Hiszpanii, Francji, Niemiec, Włoch i Rosji. Zatem znowu wyrzucam sobie, że już z urodzenia jestem kimś gorszym od ludzi wspomnianych narodowości. Że gdybym urodziła się pod inną szerokością geograficzną, moje życie byłoby łatwiejsze, dostatniejsze, po prostu lepsze. Trochę wstyd o tym pisać, ale często tak mam. Ty też? No właśnie. Na szczęście istnieją Książkowe Klimaty (a także pozycje innych wydawnictw, ale w przypadku KK jest to reguła), które każdorazowo wymierzają mi policzek a przynajmniej ucierają nosa za tę zachodnioeuropejską zawiść. Za każdym razem, gdy sięgam po książkę z ich półki, otwiera się przede mną specyficznie snuta opowieść. Ze sposobu opowiadania ich autorów bije niespieszność, zorientowanie na życie, antymaterializm. Zaryzykuję stwierdzenie, że takimi opowiadaczami nie mogliby być ludzie Zachodu. Nie inaczej jest w przypadku Wilimowskiego pióra Chorwata Miljenka Jergovicia.

Bo niby po co budować nowy odbiornik radiowy, skoro jest ich już takie mnóstwo?
Wystarczy pójść do sklepu, wybrać i kupić jeden z dziesiątków radioodbiorników. Po co pisać jeszcze jeden sonet, skoro tyle ich już stworzono? Po co w ogóle zajmować się pisaniem, skoro wszystko zostało już napisane? Ale po co w takim razie żyć, skoro przed nami żyło już tylu ludzi?

Zupełnie nie interesuje mnie piłka nożna, a sięgam po książkę z nazwiskiem piłkarza w tytule i okładką od góry do dołu zadrukowaną piłkami. Trzeba przy tym przyznać, że Górnoślązak Ernest Wilimowski nie był jednym z wielu piłkarzy, bowiem jako polski zawodnik międzywojnia (po wybuchu wojny grający w barwach III Rzeszy) na mistrzostwach świata w roku 1938 w meczu z Brazylią strzelił cztery bramki. Taka sytuacja nie powtórzyła się już nigdy w historii polskiego futbolu. Mimo to Polska przegrała w tym spotkaniu (5:6). I wcale by mnie ta wzmianka nie poruszyła, gdyby nie opowieść Jergovicia, która na szczęście historią piłki nożnej nie jest. Futbol służy mu raczej jako symbol i pretekst. Symbol normalnego życia. Życia, w którym ojciec i syn razem chodzą na mecze, z szalikami na ramionach i wypiekami na twarzy kibicując ulubionej drużynie. Niestety życie profesora Mieroszewskiego i Dawida normalne nie jest. Dni chorego na gruźlicę kości chłopca są policzone. Piłka pełni także funkcję pretekstu do odbycia poważnej rozmowy ojca z synem, dla którego profesor decyduje się na wyjazd z rodzinnego Krakowa. Wraz z chłopcem, jego nauczycielem i opiekunką podejmują przeprawę do legendarnego dalmackiego hotelu Orion, by tam, dzięki skonstruowanemu przez Mieroszeskiego odbiornikowi radiowemu, słuchać transmisji z mistrzostw świata we Francji.

Ważne jest – rzekł – bardzo ważne, żeby komuś w porę się zwierzyć, opowiedzieć, gdzie żyłeś, o czym myślałeś, co się w twoim życiu działo, kogo straciłeś, kogo poznałeś. Jeśli to ci się nie uda, wszystko pójdzie na marne. Człowiek zapomina, a w końcu umiera. Nieopowiedziany.

Wilimowski to objętościowo skromniutka, a ze względu na podejmowane kwestie wielka powieść, której bohaterowie próbują odwieść zbliżający się koniec. Rok 1938 to przecież wigilia chwili, kiedy świat, a przede wszystkim Środkowa Europa, bezpowrotnie pogrąży się w mroku. Z książki wyziera widmo nadchodzącej zagłady – tej związanej z wojenną zawieruchą i tej, która oznacza konieczność pożegnania się z życiem ośmioletniego ponadprzeciętnie inteligentnego półsieroty. Wilimowski jest więc próbą zatrzymania czasu sprzed pęknięcia świata, którego to do dziś nie udało nam się posklejać. Gdy rozgrywany “na uszach” bohaterów mecz, mimo świetnej gry pełnego sił witalnych Wilimowskiego, kończy się przegraną Polaków, profesor traci resztki nadziei na uniknięcie lub choć odłożenie w czasie końca. Nic go już w Niemieckim Domu (tak nazywano hotel Orion) nie trzyma – tajemniczy przybysze z owiniętym gazą i niesionym w lektyce chłopcem w towarzystwie wynajętych tragarzy równie niespodziewanie opuszczają góry Dalmacji. O ich podniesionym do rangi legendy pobycie w Orionie miały opowiadać kolejne pokolenia mieszkańców. Inna rzecz, że z opowieści tych aż kipiało zabobonem i ksenofobią.

Oboje różnie tłumaczyli sobie, dlaczego profesor postanowił tak raptownie przerwać urlop, który miał trwać do końca piłkarskich mistrzostw świata we Francji. Każde myślało swoje. I on, i ona mieli w głowach gotowe opowieści, logiczne i zamknięte, które będą pamiętać i żyć z nimi aż do śmierci. Pogodnie, bez śladu goryczy. Ale o tym nigdy nic sobie nie powiedzą, bo istnieje coś, o czym dwoje ludzi, choćby bardzo sobie bliskich, nie może rozmawiać, tak jak istnieje to, co nie będzie opowiedziane w żadnej opowieści. Dopóki się o tym milczy – jest prawdą. A kłamstwem jest, gdy tylko się to zamieni w słowa i wypowie.

Kolejnym równie ważnym dla Jergovicia tematem jest tożsamość ludzka. Jak autor przyznał w wywiadach, to dlatego posłużył się figurą Wilimowskiego – świetnego piłkarza z jednej a krnąbrnego, liczącego jedynie na uciechy człowieka z drugiej strony. Pochodząc z górnośląskiego polsko – niemieckiego pogranicza, do końca nie czuł się ani Polakiem, ani Niemcem. W powieści, swoją tożsamość na nowo próbuje ukonstytuować Tomasz Mieroszewski, Polak, który dla Żydówki zdecydował się na zmianę wyznania. Śmierć zabrała chorą małżonkę zdecydowanie za wcześnie, nie pozwalając Mieroszewskim nacieszyć się wspólnym szczęściem. W międzyczasie okazuje się, że poważnie chory jest także ich syn, Dawid. Mieroszewski, w obawie przed kolejną stratą poświęca się chłopcu, gubiąc przy tym samego siebie. O własnych potrzebach przypomina mu dopiero spotkanie z Katariną, właścicielką Orionu.
Dawid zdaje się widzieć i rozumieć najwięcej. Świadom własnej kondycji stara się żyć, jednak choroba odbiera mu dzieciństwo i sprawia, że w ciele dziecka uwięziony został człowiek doświadczony przez los bardziej niż wielu dorosłych.
Prócz tożsamości indywidualnych,
Jergowić kreśli też obraz zbiorowej tożsamości wiejskiej, gdzie każdy nowy jest obcym, innym a zatem złym a w osądzaniu ludzi pomaga okoliczny ksiądz. Nie starając się poznać nowo przybyłych, powstają coraz to nowsze legendy dotyczące Karadoza, jak miejscowi nazywają kalekiego Dawida.

 Autor w niewymuszony sposób żongluje narracjami, co pozwala przyjrzeć się tym zmaganiom z samym sobą każdego z bohaterów a dzięki temu zajrzeć także we własne wnętrze. Co sprawia, że jestem sobą: narodowość, relacje z drugim, czasy, w których przyszło mi żyć? Co konstytuuje nas jako ludzi? – te pytania stawia czytelnikowi Jergowić. Przede wszystkim, autor nawołuje do życia ponad podziałami, co sprawia, że usnuta przez niego historia staje się bardziej aktualna niż kiedykolwiek przedtem.
Na koniec trzeba nadmienić, że obecność Wilimowskiego na polskim rynku książki zawdzięczamy tłumaczce, Magdalenie Petryńskiej, na której to skrzynce mailowej znalazł się oryginalny tekst powieści. To dzięki jej zaangażowaniu polski czytelnik otrzymuje pierwodruk książki, za co jestem ogromnie wdzięczna. Bo lektura Wilimowskiego sprawiła, że mogę pochodzić z tej “innej” Europy, jeśli tylko Jergowić i jego książki także będą stanowić jej część.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Książkowe Klimaty.