PSALM 44, Danilo Kiš

Projekt bez tytułu (18)

20160909190706

7 marca 2017. Trochę od niechcenia wchodzimy z przyjacielem do Warszawskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (WO SPP) na Krakowskim Przedmieściu. Aura zdecydowanie bardziej skłania do pozostania w domu. Po przekroczeniu progu wita nas miła starsza pani, wskazując aulę, w której ma się odbyć spotkanie. Zajmujemy miejsca w pierwszym rzędzie – trochę asekurancko, żeby, w razie czego, móc wyjść wcześniej, trochę dla (naj)lepszego odbioru przemawiających. Rozglądam się dokoła – sala wypełniona przynajmniej do połowy. Zdecydowanie jesteśmy najmłodsi (zdecydowanie, bo na koniec starsza pani wyraziła aprobatę, że w końcu widzi tu jakieś dzieci). Jeśli chodzi o aranżację spotkania, to byłam pewna, że nikt już tak wieczorów literackich nie organizuje. W centralnym punkcie ustawiono stolik z księgą gości, fotografią Kiša i naręczem kwiatów. Bezpośrednio przed rozpoczęciem spotkania, miła pani w wymownym geście przybrała portret autora różą. Jak okazało się chwilę później, miła pani to Danuta Cirlić – Straszyńska, tłumaczka Kiša na język polski. Zaczyna się. Na scenie zasiada prowadząca spotkanie, tłumaczka oraz opowiadający o książce Piotr Matywiecki. Jedno krzesło jest wolne; w pewnym momencie usiądzie na nim Andrzej Ferenc i przeczyta fragment książki. Kiedy słowa opisujące Auschwicki koniec świata wybrzmią na sali, nikt nie pozostanie im obojętny.

IMG_0623

IMG_0626

Od Książkowych Klimatów otrzymujemy debiutancką powieść serbskiego autora, która w Polsce ukazuje się jako ostatnia. Od WO SPP wyjątkowe spotkanie – biegnące własnym rytmem, naturalnie, niespiesznie, z profesjonalistami, którzy nie musieli niczego udowadniać, ale mogli po prostu rozmawiać o prozie Kiša (co naprawdę nie jest dziś oczywiste). Ten tekst stanowi recenzję własną powieści, w której posiłkuję się także ustaleniami przemawiających.

Każda jej myśl dotycząca Jakuba oznaczała coś ważnego, bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Bo to, co się stało, i jej krew to zestaw całkowitego z nim zjednoczenia, więcej, zestaw i gwarancja wspólnego sprzysiężenia przeciwko śmierci. Śmierć chyba zawsze stanowi wyzwanie dla miłości, aby się z nią skrzyżowała i aby nareszcie jedna z nich rozwinęła zwycięski sztandar nad światem. Zrodzona z antagonizmu miłość między Erosem a Tanatosem to starcie dwóch elementów, ziemi i krwi, coś prawie niezrozumiałego, jeżeli wziąć pod uwagę podstawową identyczność tych substancji i praelementów.

Psalm 44 to niepozornej objętości powieść opisująca traumę Auschwitz – obozu, w którym zginął ojciec dwudziestopięcioletniego w chwili publikacji Kiša. Autor koncentruje się na kwestii zagłady węgierskich Żydów a to perspektywa nieoczywista dla polskiego czytelnika. Doświadczenie jest jednak uniwersalne – piekło II wojny światowej znosi narodowości, pozostawiając człowieka jako takiego, który – jeśli udało mu się przetrwać – piętno tego piekła nosił do końca życia. Auschwitz stanowił punkt straszliwego ściśnięcia miejsca i czasu, o czym nie sposób zapomnieć – czytelnik przekonuje się o tym poznając losy nastoletniej Marji. To czasoprzestrzeń, w której Eros przenika się z Tanatosem: Maria jest jedną z nielicznych z bloku, która przeżyła i która zdołała ocalić poczętego w obozie Jasia, a zatem wraz z ukochanym Jakubem “sprzymierzyła się przeciw śmierci”. I kiedy zdawało się już być po wszystkim, gdy po wojnie wraz z mężem i synem odwiedzają Oświęcim, spotykają młodego Niemca, który bierze parę leżących na przypominającym ludzkie czaszki stosie pozostałych po więźniach okularów, zakłada je, prześmiewczo udając Żyda. Na okładce książki widnieje sformułowanie “to surowy i czuły zarazem reportaż z końca świata, który się nie odbył”. Matywiecki – i jego zdaniem także Kiš – twierdzą przeciwnie; to b y ł koniec świata a wszystko, co miało miejsce później jest nieudaną próbą poskładania go na nowo. Próbą, którą każdy musi podjąć we własnym zakresie, co dzisiaj, w powszedniej atmosferze nienawiści, zdaje się być karkołomnym zadaniem. Podobnie jak camusowski bakcyl dżumy, nienawiść nigdy nie umiera.

Wszystkie kobiety, które tu razem z nią przywieziono, podobnie jak te, które przewijały się przez ten blok, były już martwe. Nie pamiętała ich twarzy, tylko korowody szkieletów. Niektóre pewnie mogłaby sobie przypomnieć, gdyby nie spychała ich w zapomnienie jakaś mechaniczna ręka. Pamięta tylko babilońskie pomieszanie języków, a niekiedy między palcami tej ręki przecieka określona postać albo jakieś imię, zwłaszcza tych pierwszych; to od nich zaczęła się procesja zakończona Polą, która leży obok martwa.

W powieści przenikają się tony spokojne i gwałtowne, subtelne i porażające. Autor dystansuje się od historii, skupiając się na dramacie jednostki i mimo ogromu zła znajduje miejsce na poezję. Matywiecki zauważa klaustrofobiczną składnię i rozedrganie narracji Psalmu 44. “To barok emocjonalny, tu wszystko ściśnięte jest do obłędu”, co sprawia, że nie jest to książka, którą można beztrosko czytać w przerwach między czynnościami dnia codziennego. Pochłania bez reszty i zmusza do refleksji nad genezą zła, nad istotą ludzkości, nad moralnością. Sam Kiš nie lubił tej książki – wydawała mu się zbyt patetyczna a przy tym dosadna. Poza tym, wstydził się, że do napisania powieści zainspirował go wycinek z gazety opowiadający o odwiedzinach Auschwitz przez rodzinę, której dziecko urodziło się w obozie (zdarzenie to autor opisał w epilogu, reszta pochodzi od niego). Kolejne książki Kiša wzniosą się na wyższy poziom abstrakcji, jednak już debiut nosi znamię filozoficzno – etycznych rozważań (pojawia się tu doktor Nietzsche, wspominany jest Schopenhauer). Z każdym zdaniem narasta też niewyrażone wprost pytanie: gdzie był wtedy Bóg?

IMG_0706

Miła pani, Danuta Cirlić – Straszyńska, na końcu książki zamieściła krótki, acz, nie boję się użyć tego słowa, wybitny tekst stanowiący podsumowanie Psalmu 44 i całej twórczości Kiša umacniając moje przekonanie o niezwykłej więzi między autorem a tłumaczem, tak wciąż niedocenianej.