POCAŁUNKI SKŁADANE NA CHLEBIE, Almudena Grandes

20861774_752766554909750_518121335986304204_o

2463

Potem ktoś nam powiedział, że powinniśmy zapomnieć, bo przyszłość wymaga, by puścić w niepamięć to, co było wcześniej. Że jeśli chcemy zbudować demokrację, musimy patrzeć w przód, jakby tu nigdy nic się nie stało. I zapominając o tym, co złe, my, Hiszpanie, zapomnieliśmy też o tym, co dobre. Nie zważaliśmy na to, bo byliśmy piękni, nowocześni, podążaliśmy za modą. Po co wspominać wojnę, głód, setki tysięcy zabitych, całą tę nędzę?
Tak oto, wypierając ze świadomości kobiety bez płaszczy, mężczyzn z kartonowymi walizkami i pocałunki składane na chlebie, mieszkańcy tej dzielnicy (…) utracili więź z własną tradycją, a ona mogłaby im teraz pomóc zwalczyć tę niespodziewaną nędzę, która zaatakowała ich znieniacka, z samego serca Europy, mającej uczynić z nich bogaczy. Zostali pozbawieni skarbu, którego nie można kupić na pieniądze.

To zdjęcie cieszyło się na fanpage’u bloga dużą popularnością. Pewnie jego przewrotność nie uderzyła odbiorców. Pewnie nie wiedzieli, że wydane niedawno Pocałunki składane na chlebie (Wydawnictwo Sonia Draga) to opowieść osadzona w momencie najcięższego kryzysu, a tym, co potwierdziło to trudne położenie był nieprawdopodobny głód madryckich dzieci. Wiedząc to, sam tytuł zapowiada głęboki smutek opisanych historii. Autorka Almudena Grandes, jedna z czołowych hiszpańskich pisarek była gościem festiwalu Literacki Sopot, a niniejszy tekst jest recenzją uzupełnioną o jej spostrzeżenia podczas spotkania.

Pocałunki składane na chlebie to opowieść o losach madrytczyków z apogeum kryzysu. Bazując na prawdziwych historiach ludzi, którzy musieli się z nim zmierzyć, autorka tworzy postacie z krwi i kości (znamy ich rodzinne koligacje, zawody, wiemy, jak wyglądają ich domy), dzięki czemu szybko stają się nam bliskie. Grandes tworzy pomiędzy bohaterami sieć powiązań – przestrzenią „wspólną” staje się m.in. zakład fryzjerski Amalii czy bar Pascuala – pokazując, że trudny los staje się choć trochę lżejszy, jeśli nie pozostajemy zdani tylko na siebie. Podczas wspomnianego spotkania autorka podaje definicję kryzysu zaproponowaną przez jej fryzjerkę: „Wcześniej ludzie strzygli się u mnie, farbowali i czesali, dziś już tylko się farbują”.

Begoña nie jest szczęśliwa i nie wie dokładnie dlaczego. Żyje w przekonaniu, że ciągle jej czegoś brakuje, że szczęście, tak hojne a może nawet rozrzutne dla tych, którzy ją otaczają, wobec niej okazał się sknerą. Nie może pozbyć się tego wrażenia, które przyciemnia jej obraz jak ciemne okulary, barwi na szarą całą jej rzeczywistość, dom, który nigdy się jej nie podobał, meble, nie tak piękne, jak te, które widzi w domach znajomych, samochód zawsze zachlapany na zewnątrz, a w środku pełen torebek po chipsach konsumowanych namiętnie przez jej dzieci na tylnym siedzeniu. I wreszcie własne odbicie w lustrze.

W Pocałunkach składanych na chlebie czytelnik poznaje około dwudziestu ludzkich losów. Wśród nich jest Pepe, mężczyzna, który był u szczytu kariery w prężnie rozwijającej się branży budowlanej, która jako pierwsza zaliczyła gwałtowny krach. Pepe z trudem zyskuje pracę w stróżówce, gdzie codziennie mija go człowiek, który doprowadził do upadku jego firmy. Jest też Diana, lekarka żyjąca w ciągłym strachy, że pacjent, którego przyjmuje jest jej ostatnim  pacjentem. W końcu przychodnia zostaje zamknięta (na szczęście, dzięki społecznemu zaangażowaniu, nie na długo), co w kontekście nagłej prywatyzacji stawianej dotąd za wzór hiszpańskiej publicznej służby zdrowia pokazuje, że kryzys wszystko wywrócił do góry nogami. Sofia, nauczycielka na własną rękę dokarmia w szkole niedożywione dzieci (wbrew dyrekcji i większości grona pedagogicznego, które stara się zamieść problem pod dywan: „Głodujące dzieci? W centrum Madrytu? Bzdura!”), a potem organizuje wraz z przyjaciółmi socjalną stołówkę. Kryzys na swojej skórze odczuwa także fryzjerka Amalia, zwłaszcza, gdy naprzeciwko jej salonu otwiera się kilkukrotnie tańszy biznes prowadzony przez Chinki (które później także wezmą udział w manifestacji przeciwko zamknięciu przychodni). W obliczu kryzysu wiele biznesów zostało zamknięte, a zastąpiły je ich tańsze, w większości chińskie odpowiedniki. Wreszcie olbrzymi problem eksmisji, który w Pocałunkach uosabia Ahmed i jego rodzina – imigranci, którzy najdotkliwiej i najszybciej poczuli kruchość umów zawartych z bankami i stracili dach nad głową, gdy z powodu utraty pracy nie byli w stanie spłacić kolejnej raty kredytu.
Bezrobocie, głód, eksmisje… kryzys nie oszczędził nikogo. A przecież nie można zapominać – i Grandes tego nie robi – że to jedynie część problemów wywołanych przez zewnętrzny kryzys, a prócz niego bohaterowie borykają się także z osobistymi, wewnętrznymi problemami (są zdradzani, przewlekle chorzy, samotni, szukają swojej tożsamości).

Jak zaznacza autorka, ludzie różnie reagowali na kryzys, jednak ona pragnęła przedstawić te budujące zachowania, by pokazać, jak wytworzyła się hiszpańska solidarność ostatnich lat. Otrzymujemy więc splot smutnych, trudnych historii, ale z niosącym nadzieję przesłaniem. Bo choć daleko w nich od happy endu, te doświadczenia czynią bohaterów silniejszymi i pozwalają dostrzec, co naprawdę liczy się w życiu. Powieść składa się z trzech części: krótkiego otwarcia i zamknięcia („Przedtem” i „Później”) i wiodącego „Teraz”, a tym, co podnosi na duchu jest dla mnie symboliczna migawka: na pierwszych stronach książki babcia Martina ubiera choinkę kilka miesięcy przed Bożym Narodzeniem po to, by dodać otuchy rodzinie, rok później (w zwieńczeniu Pocałunków) robić już tego nie musi.

Pocałunki składane na chlebie to napisana z wrażliwością wobec ludzkiego losu powieść, której siłą są pełnowymiarowi bohaterowie. To gawęda o ludzkiej solidarności wytworzonej w obliczu kryzysu, która pozwoliła i wciąż pozwala Hiszpanom iść do przodu. Dzięki formie powieści można ją czytać także bardziej uniwersalnie jako hymn na cześć bycia razem. Dla mnie bardzo ważna książka.

Stalin się uśmiecha, kiwa głową, czeka, aż nauczycielka włoży słomkę na miejsce, a potem biegnie się bawić z innymi dziećmi. I tak powoli biurko Sofii zmienia się w spiżarnię.
Kiedy wyławia te dzieci spośród innych, odkrywa też ich upodobania i dramat każdej z rodzin. Rodzice na bezrobociu, rodziny po eksmisjach, rodzice chorzy, pozbawieni prawa do godnych zasiłków, dziadkowie dzielący skromną emeryturę pomiędzy dwoje, troje, czasem nawet czworo dzieci, które zostały bez pracy, zachorowały, lub padły ofiarą eksmisji. I tak bez końca.