PIERWSZY BANDZIOR, Miranda July

IMG_0187

pierwszy-bandzior-w-iext52275018

Nie wiem, czy jakakolwiek książka wywołała we mnie tak silne poczucie swego rodzaju dyskomfortu. Nie chodzi o brak przyjemności związanej z lekturą – jeśli nadąża się za autorką, czyta się świetnie. Ten dyskomfort jest, zdaje się, wypadkową totalnego braku reguł (zaskakujący bieg wydarzeń, eksperymenty językowe, postaci wymykające się stereotypowym kategoryzacjom), skrajnej ekscentryczności, groteski i ironii. Powstała powieść, która mocno uwiera w trakcie i po lekturze. Nie przedłużając, dziś piszę o Pierwszym bandziorze Mirandy July (Wydawnictwo Pauza), książce, wobec której pozostaję bezbronna.

Ile czasu spędzasz na noszeniu przedmiotów w tę i we w tę? Zanim zabierzesz jakąś rzecz z miejsca, w którym żyje, pamiętaj, że trzeba będzie ją potem odnieść. Czy naprawdę warto? Nie możesz czytać książki tuż przy regale, trzymając palec w miejscu, na które ją odłożysz? A jeszcze lepiej: nie czytać. Jeśli jednak coś niesiesz, postaraj się zabrać wszystko, co potencjalnie musi przemieścić się w tę samą stronę. Uzupełniasz mydło w łazience? Możesz poczekać, aż wyschną ręczniki, i wtedy zanieść obie rzeczy razem. Do tego czasu mydło postoi na suszarce. I spróbuj nie składać ręczników, dopóki nie będziesz musiał iść do toalety.

Główna bohaterka powieści, czterdziestotrzyletnia Cheryl pracuje w korporacji zajmującej się samoobroną kobiet. Stąd zresztą tajemniczo brzmiący tytuł książki – to tytuł jednego z tutoriali dla kobiet muszących się bronić. Cheryl używa go jednak w odpowiedzi na nieco inne potrzeby. Czterdziestoletnia singielka stosująca w domu strategię „podwózki” polegającą na niebałaganieniu. To cierpiąca na globus hystericus neurotyczka, która nie potrafi, i wyraźnie nie chce, rozgraniczyć swego wnętrza od tego, co na zewnątrz. Czytelnik często musi się więc domyślać, które dialogi i sytuacje miały miejsce naprawdę, a które rozegrały się w głowie narratorki. A może naprawdę dzieje się właśnie to, co w głowie? W tej historii ważni są jeszcze: Phillip – trochę starszy kolega z pracy, co do którego Cheryl ma poważniejsze zamiary (ale czy na pewno?); Kirsten – (przez Philippa) jego szesnastoletnie uosobienie miłości, która, aby została skonsumowana, potrzebuje błogosławieństwa Cheryl; terapeutka, której problemy stanowią rdzeń terapii pacjentki i pomagają głównej bohaterece dojść do ładu z samą sobą. Wreszcie Clee – mająca niewiele ponad dwadzieścia lat, córka szefostwa Cheryl, która trafia pod jej dach. I to jej pojawienie się wywraca pozorny ład i sterylność życia głównej bohaterki. Jest jeszcze Jack, potomek Clee, którego pojawienie się jest dla Cheryl kolejną okazją do samopoznania. No i Kubelko Bondy, ale przyjemność odczytania tej (anty)postaci pozostawiam czytelnikowi. Kolejne rozdziały służą July za przedstawienie głównej bohaterki w jakiejś roli. Są to role tak różne, że nieuchronne jest zadanie pytania: kiedy Cheryl jest sobą, a kiedy udaje? A co, jeśli zawsze udajemy i naszej osobowości nie da się przypisać żadnej stałej? – pyta Pierwszym bandziorem July.

July drwi z wszelkich konwencji i konwenansów. Trzęsie fasadami feminizmu i idei macierzyństwa jako posłannictwa. Pod znakiem zapytania stawia utarte role społeczne. Znosi stereotypowe ograniczenia płci i jednostki w ogóle; odważnie porusza kwestie seksualności i przemocy fizycznej (czy ta ostatnia może przynosić skutek oczyszczający?). Gra czytelnikowi na nosie, pozornie wpisując się w tendencyjną literaturę kobiecą (świetny to pastisz!), w rzeczywistości niosąc uniwersalne przesłanie o trudzie odnalezienia prawdziwego siebie. Do tego, abyśmy byli jacyś potrzebujemy innych – stąd to narastające między bohaterami napięcie. July szydzi z terapii psychiatrycznej i pracy w korporacji. Chcąc obnażyć ludzką hipokryzję, ucieka się do absurdu (w warstwie językowej i fabularnej), ironii, taniego sentymentalizmu. W tym wszystkim ekscentryczna July oczekuje od nas dużego poczucia humoru.
Zaczęłam od tego, że w Pierwszym bandziorze próżno szukać jakichkolwiek reguł, jednak chyba lepiej ten brak uznać za jedyną stałą świata według July. Wywrotowa, odważna, kontrowersyjna. Napisałabym „niepoprawna”, gdybym wiedziała, gdzie przebiega granica poprawności. Dziwna. To wszystko wciąż za mało, by oddać efekt jazdy bez trzymanki, jaką jest lektura Pierwszego bandziora Mirandy July.

Weszła do kuchni, włożyła jedzenie do mikrofalówki, stanęła za mną i patrzyła, jak się obraca, potem zjadła na sofie. Nagle przyszło mi do głowy, że nic się, być może, nie dzieje. Już tak kiedyś robiłam: dodawałam warstwy znaczeniowe do rzeczy nieznaczących. Wiele, wiele razy. Głupio było myśleć, że Phillip nadal tarł Kirsten po dżinsach. Pewnie już je z niej ściągnął i poradził sobie bez mojego błogosławieństwa. Pozwoliłam, żeby woda spływała mi po dłoniach. Clee miała dwadzieścia lat – nic, co robiła, nie miało znaczenia.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawnictwa.