EMIGRANTKI, Janice Y.K. Lee

IMG_0350

Lee _ Emigrantk _ mi

Po genialnych Wielkich kłamstewkach (serial wyprodukowany w ubiegłym roku przez HBO, książki nie czytałam) z Nicole Kidman w roli głównej z dużym entuzjazmem czekałam na książkę, której ekranizację zapowiedziała firma producencka aktorki. Zwłaszcza, że Wydawnictwo Literackie na czwartej stronie okładki zauważa pewnego rodzaju pokrewność poruszanych w serialu i powieści tematów. Bardzo chętnie obejrzę ekranizację Emigrantek. Co się natomiast tyczy książki…

Nowi ekspaci są zmęczeni. Przyjechali, ale nie do końca wiedzą do czego. Ich podróż już się skończyła, ale ta prawdziwa, długa droga dopiero się zaczyna. Opierają głowę o szybę autokaru, na skórzanym zagłówku samochodu albo na welurze siedzenia w pociągu, jadąc do Chung King Mansions, hostelu YWCA, hotelu Four Seasons, do domu przyjaciół, mieszkania pracowniczego czy wynajętego domu w The Peak. Uspokajają dzieci, wypijają butelkę wody, bębnią palcami o siedzenia. Za oknem błyskawicznie przesuwają się widoki Hongkongu. Przed nimi rozciąga się długa droga. Są bardzo zmęczeni. Zamykają oczy i śnią o tym, co ich czeka.

Emigrantki to druga powieść pióra Janice Y.K. Lee, urodzonej w Hongkongu amerykańskiej pisarki koreańskiego pochodzenia. Proweniencja autorki okazuje się o tyle istotna, że podzielają ją, przynajmniej w jakiejś części, jej bohaterki. Akcja powieści toczy się w egzotycznym Hongkongu, do którego trafiają trzy zupełnie różne kobiety. Lee zręcznie szkicuje ich charaktery i historie z przeszłości. Mercy, absolwentka prestiżowego Uniwersytetu Columbia nie może znaleźć sobie miejsca w Hongkongu – zarówno jeśli chodzi o stałą pracę, jak i stabilizację życiową. Margaret to kobieta z klasą, żona i matka, która przenosi się tu z całą rodziną w związku z awansem męża. Z tego samego powodu z Ameryki emigruje Hillary, czterdziestolatka udręczona z powodu niezaspokojonego marzenia o macierzyństwie. Jak nie trudno się domyślić, ścieżki bohaterek się krzyżują, a na oczach czytelnika rozgrywa się seria, wykraczających poza zwyczajne bolączki cudzoziemców, dramatów.

Mercy, Margaret, Hillary i ich rodziny to przedstawiciele ekspatów, których Hongkong jest pełen. Lee podejmuje kwestię, motywowanej przede wszystkim karierą i marzeniami o lepszym życiu, emigracji Amerykanów do tego miasta – tygla. Melanż kultur wywołuje bezdomność – nikt nie czuje się tu u siebie. Próba zakorzenienia się w obcej rzeczywistości skutkuje tworzeniem się enklaw narodowościowych, co jedynie potęguje rozkawałkowanie tego niby-rajskiego miasta. Emigrantki są także opowieścią o kobiecej solidarności i sile wsparcia, która pozwala przetrwać następujące po sobie kryzysy. Jak się jednak okazuje, z tymi szczególnie bolesnymi doświadczeniami radzić musimy sobie sami.

 

Lee stworzyła melodramatyczną powieść, która dla mnie okazała się wyzuta z emocji. Samotność, cierpienie, macierzyństwo, niezdolność do adaptacji i tęsknota za amerykańskim życiem – to poruszane przez autorkę struny, które świetnie nadają się do tego, by wzruszać. Zastanawiam się, co zatem nie zagrało, i nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Bo Emigrantki to powieść napisana zręcznie (choć nie obyło się bez translatorskich zgrzytów), dozująca napięcie, z wiarygodnymi postaciami i otwartym zakończeniem. A może to ja jestem nieczuła? Pozostaje mi czekać na ekranizację – cała nadzieja w Nicole.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.