ANTONI GAUDI. CZARODZIEJ ARCHITEKTURY, Przemysław Słowiński, Krzysztof K. Słowiński

IMG_1817

antoni-gaudi-czarodziej-architektury-b-iext53035099

Lektura tej książki przypomniała mi, jak bardzo na odbiór tego, co czytamy wpływają nasze nadzieje i nastawienie. Niby to oczywista oczywistość, ale uświadamiamy ją sobie dopiero wówczas, gdy nasze oczekiwania nie zostaną spełnione. To rozczarowanie nie musi się rozgrywać na poziomie wartościowania książki jako lepszej czy gorszej, ona jest po prosu inna. Takie uczucie towarzyszyło mi podczas lektury książki Antoni Gaudí. Czarodziej architektury autorstwa Przemysława i Krzysztofa K. Słowińskich (wydawnictwo Fronda). Wszystko (blurb, audiowizualna zapowiedź książki, biogram P. Słowińskiego jako autora książek biograficznych) wskazywało na to, że sięgam po biografię. Przeczytałam jednak powieść co najwyżej biograficzną, bo i na to określenie po lekturze niektórych fragmentów trudno mi było przystać.

Porzucił technikę, by oddać się tworzeniu. Mistrzowie zen uczą, że można wyciągnąć palec, by wskazać księżyc, ale kiedy już rozpozna się księżyc, powinno się zapomnieć o palcu. Domy i inne budowle Gaudíego są jak palce, które wskazują nam gwiazdy, księżyc, duszę… Ale my ciągle patrzymy na palec. Być może właśnie z tego powodu nikt, żaden architekt po Gaudím, nie odważył się kontynuować jego dzieła.

Książka z Gaudím w tytule nie ogranicza się do przybliżenia losów jednego z najbardziej znanych architektów XX wieku. Trudno byłoby wskazać wszystkie pojawiające się w niej wątki. Dużo tu historii: architektury, techniki, Kościoła, Hiszpanii i Katalonii oraz świata w ogóle. Są też niekrótkie kawałki dla smakoszy: receptury i historia powstania paelli, lodów, waty cukrowej i absyntu. I dużo biogramów – często przywoływane aforyzmy i złote myśli skutkują szczegółowym przypisem (na taki zasłużył sobie m.in. Ch. Baudelaire). Dobre kilka stron zawiera życiorys Jacka Jonsona, ciemnoskórego pięściarza, który miał uratować Gaudíego od zbirów zaczepiających go na ulicy (ciekawe, czy ich spotkanie w ogóle miało miejsce). Jest też drobiazgowa definicja geometrii euklidesowej. I wiele innych. Ten ekstra materiał, którym z godną podziwu swobodą operują autorzy, rozmywa narrację i zwyczajnie irytuje. Do zarysowania tła z powodzeniem wystarczyłyby trzy wątki historyczne. Warto znać ubiegłowieczną architekturę, by dostrzec geniusz i szaleństwo Gaudíego; dobrze jest orientować się w kwestiach religii i, której – zwłaszcza w ostatnich latach życia – architekt był gorliwym wyznawcą; nie bez znaczenia pozostają dzieje Katalonii jako obszaru, do którego artysta zawężał swoją ojczyznę. W tych trzech planach przedstawiony został Antoni Gaudí.

Wiedząc już, ile jest w Antonim Gaudím. Czarodzieju architektury Gaudíego (objętościowo, myślę, że trochę ponad połowa książki), przejdźmy do jego postaci. Książkę rozpoczyna rozdział wstępny, hołd złożony artyście i saldo jakie pozostawił z chwilą śmierci. Następny w kolejności jest prolog stanowiący zapis samotniczej śmierci mistrza (1926), który wpadł pod tramwaj i, wzięty za włóczęgę, zmarł w hospicjum dla ubogich. Dalej zaczynają się właściwe rozdziały chronologicznie przedstawiające losy Gaudíego, który przychodzi na świat w katalońskim Reus w roku 1852. Każda z części poświęcona jest innemu etapowi życia artysty, w końcowej partii wracamy do otwierającego powieść wypadku (jako że po lekturze prologu wiemy, w jaki sposób zginął Gaudí, autorzy budują napięcie, wrzucając go pod tramwaj w sumie trzykrotnie).

„Szaleniec, który mógł pozwalać sobie na błędy, ponieważ ukochany był przez muzy” – tak oto włoski profesor historyk sztuki Roberto Pane wypowiedział się o Gaudím. W Chicago współpracownik architekta Louisa Henry’ego Sullivana, który projektował drapacze chmur, posługując się tylko liniami prostymi – gdy zobaczył kilka zdjęć Sagrady Familii, wykrzyknął: „Autor tej pracy to albo wariat, albo geniusz!”.

Przechodząc do stylu pisarskiego autorów, jest on kwiecisty, zwłaszcza w opisach pór roku i pogody. Są one iście malarskie, co potwierdza jeden z licznych fachów Przemysława Słowińskiego (strzelam, że jest pejzażystą). Nie mogę sobie odmówić chociaż dwóch przykładów: „Oblany letnim słońcem poranek był złocisty jak miąższ dojrzałej brzoskwini” albo „Dzień od rana kisł w mżawce, atramentowy wieczór z zasnutym niskim niebem rozpadał się drobnym, zimnym deszczem. (…) [ludzie] w miodowym blasku latarni odpływali za krawędź światła wchłaniani przez mrok”. I tak co kilka stron. W pewnym sensie Słowińscy w tych pełnych ornamentów opisach odzwierciedlili nie znający umiaru styl Gaudíego, który budzi podziw, ale nie zawsze znajduje zrozumienie. Idąc dalej, zwłaszcza część otwierająca książkę przypomina bardziej dzieło hagiograficzne pełne patosu i wyświechtanego moralizatorstwa („Istnieją nawet przypuszczenia, że sam Gaudí był masonem. (…) Osąd ten wywodzi się z opinii, jakoby artysta „obracał się w masońskim środowisku”. I owszem, Josep Fontserè i Mestre sympatyzował z masonerią, ale w żaden sposób nie świadczy to automatycznie o tym, że Gaudí, jako jego bliski przyjaciel, również należał do tego ugrupowania. Nigdy nie sądźmy człowieka po jego przyjaciołach. Judasz na ten przykład miał ich nienagannych…”). Moim zdaniem, nie tylko w biografii, ale w literaturze w ogóle, nie ma miejsca na takie frazy. Na końcu książki znalazł się wykaz głównych dzieł Gaudíego, kalendarium (i znów, są tu nie tylko daty ważnych wydarzeń w życiu artysty, ale także proklamacja II Cesarstwa Francuskiego czy data wynalezienia telefonu), słownik użytych w książce terminów (obecność haseł pokroju „dachówki”, „pałacu” i „gipsu” zastanawia, czy autorzy tak nisko cenią odbiorców książki, czy zakładają, że sięgną po nią przedszkolaki). Całość wieńczy bibliografia, która jednoznacznie dowodzi, że nie jest to książka czysto biograficzna – wykaz nie zawiera ani jednego opracowania w języku katalońskim, czy nawet hiszpańskim, a publikacje naukowe stawiane są tu na równi z Cieniem wiatru Zafóna. Jeśli przymkniemy na to wszystko oko, książkę czyta się gładko, a lektura bywa pasjonująca, zwłaszcza, kiedy nie podzielając zainteresowania piętrzącymi się dygresjami, pozwolimy sobie na opuszczenie kilku stron. Co do wydania książki, nie jest to szczególnie udana okładka, za to znajdujące się w środku wkładki z fotografiami dzieł artysty cieszą oko (szkoda jedynie, że na zdjęciach zostały uwiecznione tylko te bardziej znane budowle, podczas gdy przeczytać możemy o wszystkich projektach A.G.). Część z tych zdjęć zobaczycie w filmiku promującym książkę.

Antoni Gaudí. Czarodziej architektury pióra Słowińskich to książka, której lektury nie odradzam, ale też trudno mi ją przy tych wszystkich zastrzeżeniach polecić. Wyłania się z niej obraz człowieka, który – jak mówi okładka -„tworzył jak geniusz, żył jak święty, zmarł jak żebrak”. Bez wątpienia wiele można się z niej o życiu jednego z największych Katalończyków dowiedzieć, co nie znaczy, że wszystkie opisane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce. W całym zamieszaniu, mnogości wątków, które czasem trudno w jakikolwiek sposób skojarzyć z tytułowym bohaterem, postać „Czarodzieja architektury” zwyczajnie ginie. Dostajemy powieść historyczną, w której sportretowany został nie tylko Antoni Gaudí, ale cała jego epoka. Książka uosabia postać mistrza: (na przemian) zaciekawia, budzi podziw, irytuje.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Fronda.