W tego typu historiach najfajniejsze jest to, że nigdy nie są zamknięte – rozmowa z Anną Krztoń

IMG_6503

Zapraszam do lektury wywiadu z Anną Krztoń, który miałam okazję przeprowadzić podczas festiwalu Literacki Sopot. Cały pofestiwalowy numer Literackiej – gazety festiwalowej – do przeczytania tutaj.

 

O miejscu kobiet na polskiej scenie komiksowej, autobiografizmie i nostalgii opowiada Anna Krztoń, autorka powieści graficznej Weź się w garść.
Spotykamy się w Miejscu – nowej kameralnej przestrzeni sprzyjającej szczególnie fanom komiksów (jeśli nie zaliczacie się do tej kategorii, wciąż jesteście tu mile widziani!). Na ścianach wisi wystawa z planszami autorki, a w tle słychać odgłosy przejeżdżających pociągów.

Paulina Frankiewicz: Pierwsze, co poczułam, gdy skończyłam czytać twój komiks, to ukłucie zazdrości, że udało ci się nawiązać tak silne przyjaźnie. Relacje niełatwe, wystawiane na próby i dużą odległość, ale za to bardzo intensywne. To z ich powodu postanowiłaś stworzyć Weź się w garść?
Anna Krztoń: To była historia, która bardzo długo we mnie siedziała, miałam potrzebę jej opowiedzenia, bo dotyczy bliskich mi osób i był taki moment w moim życiu, że nie dawało mi spokoju to, jak nasze losy się potoczyły. Straciłam kontakt z jedną z bohaterek, a komiks był swego rodzaju próbą poradzenia sobie z jej nieobecnością. Chciałam sobie przypomnieć, jak Iga wygląda, jakie jest brzmienie jej głosu, o czym rozmawiałyśmy przez lata naszej przyjaźni. Zaczęłam rysować pierwsze strony z myślą o tym, że to będzie krótka historyjka do zina (czyli mniejszego, niezależnego komiksu, którego nakład sięga około 300 egzemplarzy – przyp. PF), gdzie opowiem o paczce przyjaciół, która się poznała przez listy i o naszych spotkaniach w Częstochowie. Tak dobrze mi się nad tym pracowało, że powstała z tego dłuższa historia. Była to pewnego rodzaju terapia, ale też przyjemność powrotu do tamtych czasów. Kiedy dostałam stypendium Gildii i Wydawnictwo Komiksowe podpisało ze mną umowę na pełnowymiarowy komiks, projekt nabrał rozpędu.

Iga, Asia i Ania poznały się w czasach, kiedy nie było stałego dostępu do sieci, wysyłało się listy i odwiedzało się wzajemnie. Wydaje mi się, że dziś dużo trudniej jest nawiązać takie prawdziwe przyjaźnie, kiedy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki i nie trzeba się tak starać.
Też bardzo długo tak myślałam. Miałam poczucie, że w wieku, w którym teraz jestem, nie byłabym w stanie zbudować takiej mocnej przyjaźni z kimkolwiek. Przecież wymaga to wysiłku. Teraz myślę, że to jest kwestia stylu życia – twojego i tej drugiej osoby. W niedalekiej przeszłości zawarłam dwie ważne przyjaźnie, w tym z dziewczyną, która aktualnie mieszka w Niemczech, więc spotykamy się, jeżdżąc do siebie lub umawiając się w jej rodzinnym domu. Od paru lat mam przyjaciela, z którym najchętniej na świecie jeżdżę na festiwale. Myślę więc, że kluczem do nawiązania silnej więzi jest jednak wspólne spędzanie czasu. Im jesteś starsza, tym jest to trudniejsze. Prawie wszyscy mają stałą pracę, dzieci i kredyty. Ale ja nadal tego nie mam. Mam za to czas. Wydaje mi się, że kiedy byliśmy młodsi, było większe prawdopodobieństwo, że z którąś z osób, które poznasz, nawiążesz taką zażyłość. W czasach offline łatwiej można było zweryfikować, komu zależy i kto chce się naprawdę zaangażować w relację.

Pod epilogiem pojawia się data: wrzesień 2018. Historia doczeka się kontynuacji?
Może za dziesięć lat. Życie moich bohaterek się bardzo pozmieniało. W tego typu historiach najfajniejsze jest to, że nigdy nie są zamknięte.

Na poziomie fabuły ten komiks jest bardziej o innych niż o tobie. Dlaczego?
Od początku takie było moje założenie. Czułam, że mam coś ważnego do powiedzenia, że ta historia ma ponadindywidualny sens. Utwierdziłam się w tym przekonaniu już po publikacji, kiedy otrzymałam masę wiadomości, że taki komiks był potrzebny, że ludzie odnajdują w nim swoje problemy. O to mi chodziło. Nie zamierzałam udawać psychologa czy psychiatry i robić komiksu edukacyjnego o depresji. Chciałam opowiedzieć ze swojej perspektywy o tym, co mnie dotknęło w historii, która była dla mnie ważna, a także o tym, że czasem nie rozumiemy tego, co dzieje się z bliskimi nam ludźmi. Moja główna bohaterka przez długi czas nie rozumiała tego, co się dzieje. Do dzisiaj nie daje mi to spokoju, że być może mogłam być większym wsparciem dla moich przyjaciółek. Teraz wiem, że potrzebowałam momentu, w którym sama zaczęłam mieć swoje problemy, żeby zdać sobie sprawę z tego, jak to wygląda. Jest to więc także komiks o próbie zrozumienia depresji z perspektywy osoby zdrowej. Nie ma wielu komiksów przyjmujących tę optykę. Teraz przychodzą mi do głowy Rycerze świętego Wita Davida B. i Niebieskie pigułki Frederika Peetersa. Także dlatego ta perspektywa osoby trzeciej wydała mi się ciekawa.

Sytuujesz swoją twórczość w nurcie feministycznym? Twój komiks często określa się mianem dziewczyńskiego.
Określenie dziewczyński zawsze wydawało mi się pejoratywne. Na pewno identyfikuję się jako feministka i interesuje mnie opowiadanie o kobietach, ale pracując nad komiksem, nie miałam podłoża ideologicznego. Nie tworzyłam pod konkretną tezę. To historia o dziewczynach, a później kobietach, osadzona w ich świecie, gdzie mężczyźni grają role drugoplanowe. Nawet związki, w których są główne bohaterki, to sprawy, które się pojawiają, znikają, czasami mają większy wpływ na fabułę, ale ogólnie nie są tym, co definiuje bohaterki.

Opowiadasz historię o dużej doniosłości społecznej.
Tak miało być. Towarzyszy mi takie poczucie, że nie mam żadnych nowatorskich czy odkrywczych rzeczy do powiedzenia na poziomie ideologii. Lubię opowiadać historie, które znam. Nawet jeśli chcę, żeby miało to wydźwięk feministyczny, to są to bardziej narracje społeczne niż polityczne czy ideologiczne. W planach mam na przykład projekt o dojrzewaniu seksualnym dziewczyn z mojego pokolenia. To są tematy, które mnie interesują. Są feministyczne, ale nie mam potrzeby wpisywania ich pod feministyczną agendę. Chyba nawet brakowałoby mi do tego odwagi. Bardzo intuicyjnie podchodzę do swojej twórczości, sama rzadko ją definiuję. Jest raczej tak, że to inni mówią o moich pracach: „to jest nostalgiczne, to jest feministyczne”. Wtedy jestem zadowolona, bo o to mi chodziło, ale sama nie użyłabym tak mocnych słów.

Twoja twórczość jest czysto autobiograficzna czy tworzysz również fikcję?
Bohaterki Weź się w garść bardzo wiernie odzwierciedlają moje przyjaciółki, chociaż starałam się uszanować ich prywatność. Tworzę także historie, w których rzeczywiste zdarzenie stanowi jedynie punkt wyjścia, a czasami także takie całkiem zmyślone. Niedawno zaczęłam prace nad horrorem, który zamówił u mnie Jerzy Łanuszewski z Wydawnictwa 23. Komiks jest jedynie luźno inspirowany pewnymi motywami z mojego dzieciństwa. Natomiast w tym roku narysowałam ciąg mniejszych plansz autobiograficznych publikowanych w kolejnych zinach, z których powoli wyłaniają się linie fabularne, np. wątek choroby mojej babci czy narodziny dziecka mojego brata. Mam plan, żeby zebrać wszystkie te prace i wydać je w jednym zbiorku. Niektóre swoje komiksy traktuję  jako outlety pewnych emocji czy kronikę zmian w życiu prywatnym.

Zauważam taką prawidłowość, że komiksy tworzone przez kobiety zazwyczaj są autobiograficzne. Ukazuje się ich dużo mniej, więc można to łatwo prześledzić.
To prawda, chociaż ostatnio mieliśmy dużo autobiograficznych komiksów mężczyzn, np. Jak schudnąć 30 kg Macieja Pałki i Tomasza Pstrągowskiego. Mam sporo znajomych komiksiarzy, którzy tworzą mocno autobiograficzne rzeczy, ale nie mówią o tym wprost. Wykorzystują pewne motywy ze swojego życia, modyfikują je i to jest super. Ale z drugiej strony trochę mi takich otwarcie autobiograficznych męskich narracji brakuje. Więcej historii z życia ukazuje się u nas w ramach zagranicznych przekładów.

Może wasz autobiografizm wynika z próby zaznaczenia swojej obecności w komiksowym środowisku?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, może coś w tym jest. U mnie wygląda to tak, że lubię grzebać w swojej historii i – przyznaję – przychodzi mi to z większą łatwością niż wymyślanie wszystkiego od zera. Kobiety tworzące komiksy o własnym życiu to bardzo świeża rzecz na polskim rynku. Komiks kobiecy ma ile? Może dziesięć, piętnaście lat, mało zostało zrobione, więc sięgnięcie po własne doświadczenia i przekucie ich w komiks jest bardzo kuszące. Odnosi się wrażenie, że tak naprawdę niezależnie o jakim swoim doświadczeniu opowiesz przez komiks, to będzie to nowatorskie, bo nikt wcześniej tego nie zrobił.

Zatrzymajmy się przy pojęciu komiksu kobiecego. Co to za twór?
Staram się tego pojęcia nie nadużywać, bo nie potrafię go klarownie zdefiniować. Bo czy to jest każdy komiks stworzony przez kobietę, nawet jeśli opowiada, dajmy na to, o pięciu facetach, którzy walczą ze zbrodnią? A co z kobiecymi historiami (współ)opowiedzianymi przez mężczyzn? Tu dobrym przykładem może być Totalnie nie nostalgia, którą do scenariusza Wandy Hagedorn narysował Jacek Frąś. Na pewno w próbie jasnego zdefiniowania komiksu kobiecego nie pomaga fakt, że analizą polskiego środowiska komiksowego zajmują się sami zainteresowani, co jest średnio miarodajne.

Czujesz się nieswojo w środowisku komiksowym jako kobieta?
Nie. Wiem, że niektóre kobiety się tak czują i często pojawiają się głosy, że środowisko nie jest otwarte. To pewnie trochę  zależy od osobistych doświadczeń. Jest bardzo dużo rzeczy, które mi się w środowisku nie podobają, wielu mężczyzn, którzy mogliby trzymać język za zębami zamiast rzucać seksistowskie komentarze. Często nie są to kwestie bezpośrednio dotyczące płci, chociaż mam poczucie, że gdybym była facetem, to pewnie bym tego nie usłyszała. Moje doświadczenia mimo to są raczej pozytywne, także dlatego, że wchodząc do środowiska, miałam duże wsparcie kolegów po fachu. Znajomi przychodzili na spotkania, kupowali prace, interesowali się tym, co robię i to było bardzo ważne. Jest też szczególnie silna grupa twórców w moim wieku, którym nic nie trzeba tłumaczyć, bo dla nich to, że dziewczyny też robią komiksy, jest oczywiste. To jest chyba tak, że starsze pokolenie komiksiarzy bywa jak starsze pokolenie w każdym innym miejscu pracy.

Twórczynie komiksów trzymają się razem?
Tak, dziewczyny są bardzo zintegrowane. Coraz silniejsza jest nasza solidarność i chęć wspólnego tworzenia. Organizujemy wspólnie stoiska na festiwalach, mamy swoje warsztaty i spotkania. Nie ma niezdrowej rywalizacji, choć muszę zaznaczyć, że kiedy wchodziłam na scenę zinową, to wprowadzili mnie na nią koledzy. Przykre jest to, że czasem nadal potrzebuję, by jakiś facet tupnął nogą i powiedział: „Ania ma rację” i dopiero wtedy ktoś zechce wysłuchać, co mam do powiedzenia. Ale lubię to środowisko. Jeśli twoje projekty są dobre albo jesteś w nich konsekwentny czy konsekwentna, to inni twórcy cię szybko zaakceptują jako część tego światka.

Wróćmy do odbioru twoich komiksów przez czytelników. Weź się w garść u wielu wywołuje nostalgię za dzieciństwem i dorastaniem na przełomie wieków – pisanie do siebie, jechanie na drugi koniec Polski, żeby spędzić razem kilka chwil. Komiks można czytać również jako próbę zapisu minionej epoki. Dla mnie takim fenomenem na wyginięciu są fanowskie wątki tej historii.
Ten aspekt jest mi akurat równie bliski, choć fanowską narrację zamieniłam na narrację twórcy. Teraz jeżdżę na festiwale dużo częściej niż jako nastolatka uczestnicząca w mangowych konwentach. Obecność na imprezach to ważna i bardzo fajna część sceny zinowej. Tak zupełnie szczerze to, kiedy to rysowałam, nie myślałam o tym, że to będzie zapis pewnej epoki, chociaż cieszę się, że album może pełnić też taką funkcję. Raczej towarzyszyło mi przekonanie, że aby zachować wiarygodność, muszę pokazać świat, w którym żyły bohaterki. Nie ukrywam, że świetne było odkopywanie ulubionych piosenek czy książek, które wtedy czytałam. Ta część rysowania sprawiała mi największą przyjemność. Kiedy ludzie stwierdzają, że to dokument pewnej epoki, to ja mówię: „O, jak fajnie, nikt nie mówi głośno o tym, że autorka narysowała to dla własnej przyjemności”.

Pewnie część czytelników podzielała Wasze zainteresowania muzyczne czy literackie. Z drugiej strony gusta bohaterek są tak indywidualne, konkretne, namacalne, że każdy może w ich miejsce podstawić swoje własne i nadal mieć poczucie, że czyta o sobie. To indywidualizm, który rośnie do rozmiaru uniwersalizmu.
Zaskoczyło mnie to. Mam ochotę krzyczeć: „Gdzie byliście, kiedy jako nastolatka nie miałam z kim rozmawiać o mandze czy książkach?”. W małomiasteczkowej bańce często czułam się samotna. Bardzo mi się to podoba, że ludzie mogą identyfikować się z tą historią. Chociaż nie chciałabym, aby moja twórczość została odbierana – a pojawiło się kilka takich głosów –  jako nostalgiczny pamiętniczek.

Co byś robiła, gdybyś nie rysowała komiksów?
Przez jakiś czas pracowałam na etacie jako grafik, ale nie dawało mi to satysfakcji. Kiedy byłam młodsza, pisałam i publikowałam poezję i występowałam w kabarecie literackim, potem zajmowałam się grafiką tradycyjną i byłam pewna, że pójdę na doktorat. Bardzo się cieszę, że robię to, co robię, ale nie zadeklaruję, że będę tworzyć komiksy przez resztę życia. Już kiedyś snułam plany, które straciły na aktualności. Dobrze jest tak, jak jest.