Zapiski z lektury – styczeń 2022

zapiski z lektury

SZTOKHOLM. MIASTO, KTÓRE TĘTNI CISZĄ
Katarzyna Tubylewicz
Wielka Litera, 2019

Tak się złożyło, że od późnego listopada czytam książki o Szwecji. Moją przewodniczką jest Katarzyna Tubylewicz, z którą miałam przyjemność prowadzić spotkanie na Pulsie Literatury. A że już wcześniej zaplanowałam na koniec stycznia urlop w Szwecji, można powiedzieć, że wyjątkowo wcześnie rozpoczęłam przygotowania do wyjazdu.
Jeśli chcecie zrozumieć współczesną Szwecję, ale z odniesieniami do przeszłości i przyszłości, przeczytajcie MORALISTÓW. Będąc ciekawymi szwedzkiej mentalności i spojrzenia na samotność jako wolność i świadomy wybór, a nie fakt, że coś w Waszym życiu poszło nie tak, sięgnijcie po SAMOTNY JAK SZWED?
Rok 2022 otworzyłam lekturą SZTOKHOLMU. MIASTA, KTÓRE TĘTNI CISZĄ. To kolejny świetny tytuł z (nie)przewodników z serii Podróż nieoczywista. Tubylewicz kreśli autorskie studium stolicy. Jej Sztokholm jest zaskakujący, nieoczywisty, mieszający różne style i porządki. To nie jest folder turystyczny, ani książka-laurka, ale opowieść o mieście, do którego można żywić bardzo różne emocje. Na szczęście dominuje miłość i pasja, dzięki czemu po lekturze nadal chcę to miejsce odwiedzić.
W SZTOKHOLMIE można podejrzeć warsztat reporterski autorki. Dostajemy opowieść o Szwecji z dwóch perspektyw – wewnętrznej i zewnętrznej, bo choć Tubylewicz mieszka w Skandynawii od 20 lat, jest przecież polską imigrantką. Jest intymnie, więc szczerze. Jak w pozostałych ksiazkach, i tu pojawiają się rozmowy. Ich największym atutem jest autentyczne brzmienie, które nieczęsto mam okazję odnajdywać w wywiadach spisanych. No i sam wybór miejsc i wątków – poznajemy Sztokholm wielkomiejski i peryferyjny, zaglądamy w codzienność snobistycznej klasy wyższej i imigrantów, którym wcale nie tak łatwo jest się w Szwecji zaklimatyzować.
Świetnie napisany i opowiedziany słowem Katarzyny Tubylewicz i obrazem Daniela Tubylewicza pejzaż miasta. Polecam, nawet jeśli nie wybieracie się do Sztokholmu. Aaa, czytajcie w papierze, bo fizyczne obcowanie z tą książką to kolejna przyjemność!
LOST AND FOUND
Zadie Smith
przeł. Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Znak, 2015
Zgarnęłam tę książkę z półki, bo potrzebowałam czegoś na jeden dzień, a 150 stron z rozmiarem pisma zadowalającym osoby słabowidzące zdawał się spełniać te wymagania. No i się nie pomyliłam.
LOST AND FOUND to, jeśli dobrze rozumiem, autorskie połączenie polskiego wydawcy trzech opowiadań, które Zadie Smith napisała do amerykańskich czasopism. Zdecydowanie nie jest to lektura obowiązkowa, chociaż drugie i trzecie opowiadanie są naprawdę dobre (o otwierającym autorka pisze, że było „pierwszym z jej własnych, po którego przeczytaniu nie miała ochoty obrzygać sobie butów”). Szukając ich wspólnego motywu, wskazałabym na niezakorzenienie bohaterów.
Zbiór wieńczy cenne „Od autorki”, gdzie Smith zawarła refleksje apropos pisania i odbioru opowiadań. Jak przyznaje, nie czuje się dobrze w krótkiej formie, bo jej umysł „jest zbyt rozlazły we wszystkich aspektach, a opowiadanie wymaga wyjątkowego kunsztu”. Wiem, że wiele osób nie przepada po opowiadania, sama je lubię, ale raczej w czasopismach, gdzie jest to jedna z form przyswajanych treści, niż w zbiorach, które mnożą wyobrażone światy i ich bohaterów. Sięgając po książkę z krótkimi formami, nie czytam go w całości za jednym razem. W Polsce opowiadania jako sprzedające się gorzej niż powieści, traktowane są jako swego rodzaju ryzyko wydawnicze (zgoła odmiennie niż w USA).
A Zadie Smith pisze o nich tak:
„Mistrzowie opowiadań ani na chwilę nie tracąc z oczu perspektywy, która zakłada, że wymagają one innego rodzaju skupienia na szczególe niż to, którego domaga się powieść. Opowiadania i nowele są czymś więcej niż poniechanymi w pół drogi powieściami. Autorzy tych pierwszych zatrzymują się, aby dopieścić detale, które powieściopisarze celebranci z bezwiednym rozmachem rozrzucają po pokoju. Owe krótsze formy to nie panoramy, lecz zbliżenia.”
I jeszcze: „Człowiek staje się innym pisarzem, kiedy bierze na warsztat opowiadanie. Pierwsza zmiana polega na tym, że autor uwalnia się od symbolicznej architektury powieściopisarstwa. Gdy nie każda rzecz musi zarazem oznaczać inną, na kartce zaczynają ostrożnie pojawiać się prawdziwi ludzie.”
A gdybym miała wskazać swoje ulubione zbiory opowiadań, byłyby to FLORYDA Lauren Groff I MADAME ZERO Sarah Hall z Wydawnictwo Pauza. I TĘSKNOTA ZA INNYM ŚWIATEM też świetna, ale muszę doczytać do końca!
DZIADKA NIE MA
Michał Turowski
Instant Classic, 2021
CHŁOPIEC Z GÓR
Séverine Gauthier (scenariusz) i Amélie Fléchais (ilustracje)
Kultura gniewu, 2021
Czasem zdarza się, że książki z zupełnie różnych rejestrów wchodzą ze sobą w dialog. Nie planujesz tego, ich autorzy tym bardziej, po prostu natrafiasz na lektury dopełniające się nawzajem. Miałam tak z DZIADKA NIE MA Michała Turowskiego i CHŁOPCEM Z GÓR Séverine Gauthier (scenariusz) i Amélie Fléchais (ilustracje).
Turowski w prozatorskim debiucie opowiada własną historię. Bohatera i zarazem narratora poznajemy intro- i retrospektywnie, kiedy ma 6 lat i jedzie do Nowego Tomyśla, gdzie mieszka jego dziadek. Często go wtedy odwiedza, spędza u niego każde wakacje. Kiedy dorasta, pojawia się u niego rzadziej i rzadziej. Nie zdąża odwiedzić dziadka w szpitalu, gdy jego stan gwałtownie się pogarsza. Życie „po” okazuje się zupełnie inne nie tylko dlatego, że go nie ma. Dostajemy opowieść o utracie – bliskiej osoby, innych bliskich osób, dziecięcej arkadii, ale też o odzyskiwaniu – samego siebie. Ta książka jest próbą ułożenia się z sobą, szczerą i bezpretensjonalną, co nadaje jej wymiar ponadindywidualny. To nie pamiętnik CHŁOPCA Z GÓR, ale dobra literatura, pisana z ironią i nostalgią.
Na drugim gatunkowo biegunie jest CHŁOPIEC Z GÓR, komiks, pisany pewnie z myślą o dzieciach, ale absolutnie uniwersalny. Tytułowy bohater od zawsze podróżujący z dziadkiem, musi się wybrać w pierwszą samodzielną podróż. Na głowie ukochanego dziadka wyrosły bowiem góry tak wielkie i ciężkie, że zwykły wiatr nie jest w stanie ich poruszać. Wnuczek postanawia wspiąć się na najwyższy szczyt, żeby prosić o pomoc najsilniejszego z wiatrów. Kiedy wraca, jak możecie się domyślić, DZIADKA NIE MA, za to chłopiec będzie w stanie żyć beż niego, bo podczas podróży postawił sobie najważniejsze z pytań. Przekonał się również o tym, że własna droga nie oznacza samotności. Prawdopodobnie najpiękniejszy komiks, jaki miałam w ręku.
DZIADKA NIE MA i CHŁOPIEC Z GÓR to opowieści o potrzebie zakorzenienia, niezbędnej do życia bez względu na to, ile mamy lat. Bardzo różne i podobne zarazem, można przy nich uronić łzę, ale na koniec robi się jakoś cieplej na serduszku. I wzrusza mnie, że w świecie, w którym wciąż przywdziewamy maski (he he) powstają jeszcze takie historie.
NIEBO W KOLORZE SIARKI
Kjell Westö
Przeł. Katarzyna Tubylewicz, Wydawnictwo Poznańskie, Seria skandynawska, 2021
Po przeczytaniu kolejnej już książki z serii pisarzy skandynawskich odnoszę wrażenie, że jej autorki i autorzy podejmują wyzwanie opowiedzenia historii totalnej. Poznajemy całe życie bohaterów, ich prawdę o sobie. Tak było w POCZĄTKACH, tak jest w NIEBIE W KOLORZE SIARKI. Podczas gdy we współczesnej literaturze coraz bardziej ceni się konceptualizm i język, tu nadrzędna zdaje się opowieść o człowieku i jego świecie wewnętrznym. W serii skandynawskiej nie spotykam wywrotowych środków wyrazu, ale ludzi z krwi, kości i emocji – owszem. I jest to dla mnie równie cenne.
Kjell Westö oraz jego bohaterowie reprezentują mniejszość szwedzką w Finlandii. Kwestia nierówności społecznych i statusu majątkowego wypływa w tej powieści wielokrotnie. Główny protagonista i narrator (jedyny bezimienny) jako aspirujący, a potem także spełniony pisarz, opowiada siebie. NIEBO to historia człowieka, który ma świadomość, że ta część tożsamości, którą się buduje, zależy w dużej mierze od relacji z innymi: miłością życia, innymi kobietami, przyjaciółmi i ich dziećmi.
Ważnym tematem NIEBA jest męska przyjaźń. Niełatwa więź łączy skrajnie różnych ludzi, a jednak trwa całe życie. Westö powiązał ze sobą głównego bohatera z klasy średniej, bogatego Alexa, pastora, który okazuje się gejem i kompulsywnego Jajo, dla którego rozwiązania siłowe zawsze zdają się najlepszymi. Trwająca relacja, bezwarunkowa i toksyczna zarazem, jest czymś wyjątkowym. Podobnie jak uczucie łączące bohatera ze Stellą, historia przyciągania i odpychania. Warto wspomnieć, że Westo nie stroni od scen erotycznych, jednak kreśli je pewnie, unikając tandety i kiczu.
Drugim ważnym obszarem tej książki jest eksplorowanie pamięci. Bohater wykonuje pracę nad swoimi wspomnieniami. Odwiedzając znane z przeszłości miejsca, przywołuje sytuacje, których był uczestnikiem lub świadkiem. Pamięć go oszukuje i zwodzi, będąc jednocześnie tą, która ocala go przy życiu. Zdradliwy jest też czas, który upływa w powieści nierównomiernie. Jak sprężyna, kurczy w sobie kilka lat rozpisanych w niewielkiej objętości rozdziale, i rozciąga – niektóre sceny i wspomnienia wręcz do przesady. Powieść na przemian nabiera i wytraca tempo, co wraz z przeskokami czasowymi potrafi wzbudzać chaos. Może to pisarskie niedociągnięcie, a może odzwierciedlenie procesu przypominania sobie (miejscami uciążliwe).
NIEBO W KOLORZE SIARKI jest powieścią napisaną z rozmachem. Potoczysta narracja sprzyja lekturze, choć kosztem szczególnej maestrii językowej. Dodatkowo niektóre wątki Westö potraktował po macoszemu – główna historia niewiele by straciła, gdyby wyrzucić z niej kwestię imigrancką i nieheteronormatywność jednego z bohaterów. Nie zmienia to faktu, że jest to bardzo dobra powieść, która pokazuje, co robi z nami czas i w jakim stopniu jesteśmy ulepieni z innych ludzi.