BYŁ SOBIE PIES, Bruce W. Cameron

Projekt bez tytułu (21)

byl-sobie-pies-b-iext47136030

We wrześniu wynajmowałam przez kilka dni mieszkanie w Portugalii. Pierwszego dnia, czekając na odbiór kluczy, starałam się poznać najbliższą okolicę. Było już po zmierzchu i zewsząd świeciło wiele par oczu. Zresztą nie trzeba było wytężać wzroku: o licznej psiej i kociej obecności donosiły także dźwięki. (Jeśli chodzi o sferę zapachów, to królowała powszechnie palona trawka). Na rejestrowaniu tego zwierzęcego zamieszania przyłapał mnie właściciel. W przeciwieństwie do niego musiałam wyglądać na zaskoczoną, bo powiedział, że wszyscy cudzoziemcy tak reagują. A Portugalczycy tacy po prostu są: dzielą się na psiarzy i kociarzy, zdarza się, że lubią obydwa z tych gatunków, jednak nigdy nie są im obojętni. Te upodobania są na tyle istotne, że rzutują na dobór towarzyszy życia. Związanie się osób z przeciwnych obozów oznacza życie jak pies z kotem. Bywa i tak – mówił. Choć w Polsce jest trochę bardziej nijako, bardzo dobrze to rozumiem; w mojej rodzinie od zawsze był pies. Piszę o tym wszystkim dlatego, że to niemalże wrodzone zamiłowanie do tych czworonogów nie pozwala mi na krytyczne spojrzenie na książkę Był sobie pies Williama Bruce’a Camerona Wydawnictwo Kobiece), która stanowi hołd dla psio – ludzkiej relacji.

Był sobie pies a nawet cztery. Właściwie nie do końca wiem, jak ontologicznie rozwikłać tę kwestię. Rzecz ma się następująco: w powieści Camerona poznajemy Toby’ego oraz jego kolejne wcielenia: Baileya, Ellie oraz Koleżkę – czworonogi odmiennej rasy, maści, gabarytów, no i Ellie – w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów – jest suczką. Wiodącą jest jednak perspektywa Baileya, wokół której oscylują jego poprzednie i następne życia. Każde z nich było potrzebne: jako pies bezpański a potem żyjący w schronisku nabył niezbędnych do życia w stadzie a tym samym do przeżycia umiejętności. W drugim wcieleniu nauczył się kochać człowieka. W trzecim: ratować ludzi. Czwartym, ostatnim życiem zataczał koło – pies powraca do swojego chłopca, który już chłopcem nie jest i towarzyszy mu do końca, spełniając tym samym sens swojego „pomerdanego” życia. Choć czterokrotnie zaczyna z poziomu szczenięcia, za każdym razem jest mądrzejszy i bogatszy w doświadczenie. Zawsze przyświeca mu jeden cel: powodować ludzką radość i miłość.

Byłem grzecznym pieskiem. Postarałem się, by sens mojego życia spełnił się od A do Z. (…) Teraz zrozumiałem, dlaczego tak wiele razy się odradzałem. Musiałem pojąć wiele ważnych rzeczy i nabyć umiejętności po to właśnie, żeby być w stanie uratować Ethana, kiedy przyszedł odpowiedni czas. Żebym mógł uratować go nie przed zatonięciem w odmętach stawu, ale z rozpaczy.

Był sobie pies określany jest mianem powieści familijnej (czy po prostu obyczajowej). Nie należy jednak traktować tej kategorii deprecjonująco; z powodzeniem może przeczytać ją każdy, co nie znaczy, że jest to książka przesadnie prosta czy napisana banalnym językiem. Największym jej atutem jest brak (przynajmniej przesadnej) antropomorfizacji głównego bohatera. Mimo iż Cameron zastosował narrację pierwszoosobową a podmiot mówiący to pies, z jego pyska nie wydobywa się ani jedno ludzkie słowo. Zamiast tego poznajemy bogate życie wewnętrzne zwierzęcia i jego percepcję rzeczywistości. Jasne jest, że jako ludzie dostrzegamy i rozumiemy więcej. Powieść stanowi zapis tego, co pies zarejestrował a czytelnik może poskładać to sobie w logiczną i spójną całość. Od razu można poznać, że autor ma pupila i poświęca mu wiele uwagi, bo choć nie jest psim psychologiem czy behawiorystą, trafnie analizuje jego zachowania. Kiedy rodzice się kłócą – pies wtula się w chłopca, by dodać mu otuchy; kiedy Ethan przytula dziewczynę –  głodny miłości i ciepła, wciska się między nich. Cameron pokazuje, że człowiek nie jest jedynym bytem myślącym i mającym uczucia (przede wszystkim empatię i przywiązanie) a inne stworzenia zasługują na szacunek i godne życie. Mimo że powieść kilkukrotnie doprowadziła mnie do łez, nie brakuje w niej humoru (ten rozbrajający początek: Pewnego dnia dotarło do mnie, że te ciepłe, piskliwe kulki smrodku tarzające się dookoła mnie to moi bracia i siostry. Byłem tym odkryciem głęboko rozczarowany.), co sprawia, że dostajemy powieść przejmującą i zabawną zarazem.

Ludzie są dużo bardziej skomplikowani od psów i mają dużo ważniejszy sens życia. Ostatecznym zadaniem psa jest być przy nich, trwać u ich boku bez względu na wszystko, nieważne, jak potoczy się ich życie.

Cameron pokazuje, w jaki sposób pies zmienia ludzkie a człowiek psie życie. W jednym z wywiadów autor przyznał, że napisał tę powieść, by ulżyć w cierpieniu tym, którzy stracili swojego psiego przyjaciela. Jego książka ma dawać nadzieję na ponowne spotkanie. Był sobie pies to historia przywiązania, współodpowiedzialności za siebie i przyjaźni aż po kres. Naiwna? Grająca na emocjach? Ckliwa? Być może, ale psia fetyszystka na pewno Wam tego nie powie!

f