Narodowe (nie)czytanie Polaków albo 3 powody, dla których warto sięgać po rodzimą literaturę

IMG_5552

Zapraszam do lektury tekstu, który ukazał się w WOLNOŚCI – extraordynaryjnym piśmie dla łodzian rozdawanym na ulicach mojego miasta z okazji obchodów Tygodnia Patriotycznego, w którego centrum są obchody rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.

 

Zgodnie z raportem o stanie czytelnictwa w 2016 roku 37 % Polaków deklarowało, że w ubiegłym roku miało w ręce jedną książkę. Deklarowało – można więc pomyśleć, że jeszcze mniej osób pochyla się nad przynajmniej jedną lekturą rocznie. Choć z drugiej strony, dziś już nikt się nie wstydzi tego, że nie czyta, więc może te statystyki wcale nie są
zawyżone?

Najwięcej czytam w autobusie i pociągu, w przerwie w pracy, czasem w kolejce do kasy w supermarkecie. No i, rzecz jasna, w domu. Książkę pod ręką mam zawsze. A na wypadek, gdyby się skończyła albo ktoś chciał ją pożyczyć, nawet dwie. Albo trzy. Rozpoczęty rozdział muszę dokończyć, nawet w towarzystwie. Mówią mi wtedy, że jestem niewychowana, a mnie zatrważa fakt, że prawie wszyscy wkoło mają nienaganne maniery.

Utyskiwać na stan czytelnictwa w Polsce można by długo, ale nie taki jest cel tego tekstu. Zamiast wytykać “Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki”, czy “Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka” – bo takie nazwy noszą najpopularniejsze fanpage zrzeszające setki tysięcy czytelników – może warto zastanowić się nad pożytkami płynącymi z lektury. A zważywszy na okazję, z której piszę te słowa, ograniczę się do literatury polskiej, ryzykując tezę, że, czytanie rodzimej prozy i poezji jest przejawem patriotyzmu. Zanim przejdę do szczegółów, warto zaznaczyć, że sięganie po polskie książki nie powinno być przykrym obowiązkiem; rok rocznie wydajemy dużo naprawdę dobrych tytułów, jesteśmy doceniani w świecie. A teraz konkrety: oto trzy powody, dla których warto sięgać po rodzimą literaturę.

Po pierwsze, literatura pomaga zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość. W zależności od gatunku literackiego i koncepcji pisarza, dzieje się to w większym lub mniejszym stopniu, jednak właściwie każda dobra książka tłumaczy świat. A ponieważ żyjemy w czasach szczególnie dynamicznych, skomplikowanych, niejednoznacznych (zapewne każde pokolenie tak myślało), literatura podaje nam możliwe sposoby naszych ze światem interakcji. Wprost robi to reportaż, ale też kryminał, którego akcja dzieje się we współczesnej Polsce. Nie wprost – literatura faktu, ale i dobra powieść, która, będąc uniwersalną, odnosi się do każdego miejsca na ziemi. I wcale nie stawianie tez jest tu najważniejsze, ale sprowokowanie czytelnika do zadawania wnikliwych pytań i próbie udzielenia na nie odpowiedzi.

Po drugie, literatura to rezerwat dla języka. Nie wiem, czy jest to wiedza powszechna, ale na wyginięciu są nie tylko spisane w Czerwonej Księdze gatunki, ale także mieszkające w słownikach słowa. W dużej mierze z niechęcią otwierane, kryte kurzem i patyną, grube książki są jedyną przestrzenią, w której uobecniają się wyrazy takie jak: zmurszały, chędożyć czy wałkoń. Jestem pewna, że młodszy czytelnik tego tekstu nie ma pojęcia, co oznaczają te,
noszące już miana archaizmów, słowa. W ultraszybkim tempie wymierają imiesłowy, upraszczamy zasady pisowni po to, by nie okazało się, że większość Polaków nie potrafi poprawnie posługiwać się macierzystym językiem. W komunikacji chodzi o to, by była szybka i skuteczna, to oczywiste, ale jeśli nie będziemy dbać o nasze słownictwo, język zubożeje, a polszczyznę zaleje fala makaronizmów. I nie postuluję tu posługiwania się językiem z Pana Tadeusza, ale o szacunek dla słów, bo – jak pisał Ludwig Wittgenstein – granice naszego języka są granicami naszego świata, czyli trochę więcej niż umiejętność właściwego odpowiedzenia na pytanie “o co kaman?”.

Po trzecie, wciąż naiwnie wierzę, że czytając, możesz być kim chcesz i gdzie chcesz, a więc choć na czas lektury prowadzić szczęśliwe życie. A przecież od czegoś trzeba zacząć. Nie znam drugiego tak taniego i ogólnodostępnego narzędzia do spełniania marzeń, poszerzania horyzontów i mierzenia wysoko jak książka. I wcale nie musi to być modna w ostatnim czasie lektura poświęcona hygge – duńskiej tajemnicy szczęścia.

Aby rozumieć otaczającą rzeczywistość (a przynajmniej się starać), aby język polski przetrwał, aby mieć odwagę spełniać najskrytsze marzenia – czytaj, zwłaszcza rodzimą literaturę.

narodowe nie