ŁÓDZKIE WŁÓKNIARKI. Rozmowa z Martą Madejską

fot. P. Frankiewicz (ew.można wyciąć jednorożca)

Łódzkie włókniarki – kim były, czego chciały, dlaczego decydowały się na pracę w fabryce?
O łódzkich, historycznych, emancypacyjnych i pracowniczych wątkach w debiutanckim reportażu pt “Aleja Włókniarek” opowiada Marta Madejska.

aleja_wlokniarek1

Paulina Frankiewicz: Jak ci się wydaje, dlaczego Łódź musiała tak długo czekać na opowiedzenie historii włókniarek?
Marta Madejska: Mogę tylko przypuszczać, że wchodzi tu w grę kilka czynników – na przykład stała migracja z Łodzi ludzi, którzy mogliby się tym zajmować. Albo to, że przy okazji transformacji ustrojowej włókniarki stały się ofiarą symbolicznego wymazywania wszystkiego, co kojarzyło się z propagandą PRL-u, w tym robotnic obecnych w ówczesnej prasie i kronikach filmowych. W latach 90. niektórzy zaczęli wręcz uważać, że robotnicza przeszłość to coś wstydliwego. Środowiska i wspólnoty, które istniały wokół zakładów pracy zniknęły wraz z zamykaniem tych zakładów i opustoszeniem fabryk. Wtedy też zniknęło bardzo dużo fabrycznych archiwów.  Likwidacja przemysłu włókienniczego była bardzo chaotyczna i niosła ogromne koszty społeczne. Ludziom, którzy po nagłej utracie pracy zaczęli sobie radzić – lub nie – z nową rzeczywistością brakowało możliwości, chęci, czasu żeby utrwalać swoją niedawną historię, nie mówiąc już o sięganiu do początków ośrodka przemysłowego w 1821 r. Kiedy już zaczęto powoli odzyskiwać na nowo przeszłość włókienniczej Łodzi sięgającą XIX wieku, robiono to głównie z perspektywy rodów fabrykanckich, architektury i urbanistyki, ale te perspektywy nie pozwalają w pełni zrozumieć społecznego dziedzictwa tego miasta. Kolejne – moje – pokolenie wchodziło w dorosłość z poczuciem jakby Łódź była miastem bez historii, albo jakby coś z nią było “nie tak”. A przecież to nie prawda. Dlatego opowiadamy sobie tę historię na nowo szukając najważniejszych dla nas punktów widzenia. To widać po dużej ilości projektów na ten temat, które pojawiły się w ostatnich latach.

Na szczęście powstawały też opracowania naukowe.
Tak, mogłam napisać tę książkę m.in. dlatego, że badaczki i badacze różnych dziedzin od lat zajmowali się społecznością i historią Łodzi, a ponieważ od XIX wieku była ona nierozerwalnie związana z włókniarkami, mogłam w tych opracowaniach naukowych znaleźć dużo ważnych informacji. Są one jednak mocno opisowe, statystyczne, generalizujące. To, co mnie interesowało, to zadanie sobie bardziej “intymnych” pytań o włókniarki: kim były, o czym marzyły, czego pragnęły od życia, dlaczego decydowały się na pracę w fabryce. Jeśli wcześniej nikt o to nie pytał, to pewnie dlatego, że z jednej strony było małe zainteresowanie tą grupą, a z drugiej to była w Łodzi pewna oczywistość. Ale ja nie doświadczyłam miasta żyjącego przemysłem, kiedy pojawiłam się tu w 2006 roku pracowało zaledwie kilka ocalałych zakładów, o których istnieniu dowiedziałam się kilka lat później.

Przyjeżdżasz do Łodzi na studia i….
Nic nie wiem o tym mieście, ale okazuje się, że ci, którzy się tu urodzili też niewiele wiedzą. Natrafiłam na pasjonatów, którzy zajmowali się łódzką historią i razem z nimi zaczęłam ją zgłębiać. Spojrzałam na nią z dystansu. Zaintrygowała mnie jej włókiennicza podstawa – to jest najważniejsza kwestia kiedy dziś patrzymy na dzieje Łodzi i zastanawiamy się nad kolejnymi zmianami: wojnami, kryzysami, zmianą porządków prawnych, ekonomicznych, gospodarczych. Jeśli będziemy się cofać do momentu, w którym Łódź stała się miastem przemysłowym i odfiltrowywać te zmieniające się czynniki, jako element stały pozostanie nam m.in. wysoka feminizacja siły produkcyjnej w przemyśle. Pozostaną włókniarki.  

Postanowiłaś więc wydobyć historię rzeszy kobiet, które od XIX wieku wypełniały fabryki. To karkołomne przedsięwzięcie – były w nim punkty zwrotne?
Proces dochodzenia do formy, w jakiej książka trafiła do czytelniczek i czytelników był bardzo powolny. Zaczęło się od naukowego zainteresowania łódzką kulturą robotniczą i badaniami pamięci, zbierałam historie mówione i docierałam do pierwszych archiwalnych relacji z okresu międzywojennego. Potem zrezygnowałam z pisania doktoratu na ten temat, bo im więcej tych opowieści zbierałam, tym większe miałam poczucie, że one potrzebują w pierwszej kolejności wypowiedzenia, a nie analizowania. Jeśli był jakiś punkt zwrotny, to było nim właśnie porzucenie pracy naukowej na rzecz książki reportażowej opartej na koncepcji wydobywania głosu – publikowania opowieści. Dzięki nowej formie mogłam sobie pozwolić na bardziej ogólny obraz, który uchwycił to długie trwanie przemysłu włókienniczego.

W jaki sposób – jako młoda osoba z innego miasta – zjednałaś sobie rozmówczynie i namówiłaś je na zwierzenia?
W Łodzi chyba nie przywiązuje się nadmiernego znaczenia do tego, skąd jesteś. Wiele moich rozmówczyń było pierwszym, ewentualnie drugim, pokoleniem, które przyjechało do Łodzi. Niektóre z nich rzeczywiście trudno było przekonać do rozmowy, zdarzało się, że odwoływały spotkanie w ostatniej chwili. Pomagało mi jednak to, że bardzo często umawiałam wywiady przez ich córki, wnuczków, albo siostrzenice. Wyciągałam ze znajomych historie rodzinne i często okazywało się, że czyjaś babcia pracowała przez całe życie, na przykład w Niciarce. Dzięki wprowadzeniu przez członka rodziny byłam z góry obdarzana większym zaufaniem. Poza tym od 2014 roku współorganizowałam różne wydarzenia i projekty, rocznice i warsztaty z emerytowanymi włókniarkami i włókniarzami, podczas których odbyłam sporo rozmów i udało mi się umówić kilka ważnych wywiadów. Zawsze przestrzegam zasad etycznych i metod historii mówionej, nie naruszam prywatności ani stref komfortu danej osoby. Oczywiście zadaję pytania, ale głównie słucham, a w toku swobodnej rozmowy często uruchamia się w moich rozmówczyniach ta bardzo ludzka potrzeba, żeby opowiedzieć o swoim życiu. Wiele z nich obawiało się, że nie mają nic ciekawego do opowiedzenia, ale im głośniej się w Łodzi robiło wokół historii włókienniczej, tym bardziej dawne robotnice były otwarte, bo wiedziały, że dla nas, kolejnych pokoleń, ten temat może być ważny.

4d738a77e8004e9a0e9bac37968f9a9758e84c6e Prządka w przędzalni cienkoprzędnej Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. J. Marchlewskiego w Łodzi. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, sygnatura: I-3784.

Co Cię najbardziej zaskoczyło lub przejęło w zebranym materiale?
Opisując XIX wiek starałam się zrozumieć, jak to się stało, że kobiety tak licznie znalazły się w łódzkich fabrykach. Śledząc losy innych miast przemysłowych: z Westfalli, Angii, francuskich osad fabrycznych uświadomiłam sobie, że Łódź na tym polu nie jest wyjątkowa w skali świata. Byłam zszokowana głownie tym, że nikt mnie nie uczył o tym w szkole. Mówiło się o nadaniu praw wyborczych kobietom, o ich pojawianiu się stopniowo w różnych zawodach, ale ani słowa o tym, że jednym z pierwszych sektorów, w którym kobiety masowo podejmowały pracę był przemysł włókienniczy. Zszokowało mnie odkrycie skali tego zjawiska, szczególnie opracowania Anny Żarnowskiej, według których w pewnym momencie w Królestwie Polskim większość kobiet jedynych-żywicielek rodziny poza Warszawą była włókniarkami. Włókniarka stała się symbolem niezależności ekonomicznej kobiet w XIX wieku. Z kolei historyczka Natalia Jarska pisze o okresie industrializacji po II wojnie światowej, że w okolicach roku 1960 już co czwarta robotnica w Polsce była włókniarką. Poza tym więcej mnie smuciło niż dziwiło, zwłaszcza kiedy odkrywałam kolejną dziedziczną nierówność, która przez lata nie została wyrównana.

To przypadek, że premiera twojej książki zbiega się z setną rocznicą przyznania Polkom praw wyborczych?
Nad książką pracowałam w sumie sześć lat. Długo zbierałam materiały, potem dość szybko pisałam, następnie dokonywałam żmudnej, drobiazgowej pracy na gotowym tekście. Początkowo wydawało mi się, że premiera będzie w 2017 r. Książka ukazała się ostatecznie w sierpniu 2018 r. i ucieszyłam się, że wypada to na krótko przed listopadową rocznicą. Powszechne prawo wyborcze jest ważne, łatwo świętować rozszerzenie tego uprawnienia na kobiety, zwłaszcza, że towarzyszy mu konkretna data, ale kontynuując wątek moich zaskoczeń – jednym z nich była ilość ograniczeń prawnych, jakim poddane było życie kobiet jeszcze u progu XX wieku. W Królestwie Polskim żona nie mogła podjąć pracy bez zgody męża, musiała mieszkać tam, gdzie on, nie miała żadnych możliwości dochodzenia ustalania ojcostwa czy praw rodzicielskich. Kobiety miały ograniczony dostęp do edukacji i prawny zakaz wstępu do wielu zawodów. Warto celebrować rocznicę przyznania praw wyborczych kobietom, ale musimy zdawać sobie sprawę, że przez kolejne dekady trwało znoszenie ograniczeń ich życia i że to był mozolny proces. Emancypacja była ważnym powodem, dla którego dziewczyny decydowały się na ciężką pracę w fabryce, dlatego zależało mi na przedstawieniu realiów ich życia i historii wywalczania kolejnych praw. Z jednej strony chodzi o prawa kobiet jako obywatelek, z drugiej jako pracownic.

Wspominałaś, że sporo materiału musiało wypaść przede wszystkim z uwagi na jej objętość. Co nie zmieściło się w książce?
Początkowo miałam duże wyrzuty sumienia wobec każdego podrozdziału, który wycięłam, ale potem zdałam sobie sprawę, że takiej decyzji wymagała konstrukcja książki. Każdy mój wybór był logiczny, poparty przez redaktora prowadzącego Wydawnictwa Czarne. Wypadły materiały, które potrzebowały szerokiego opracowania kontekstowego, bo byłyby niezrozumiałe dla osób spoza Łodzi, a być może także dla najmłodszych łódzkich pokoleń. Ich uwzględnienie spowodowałoby rozwodnienie całej narracji. Tak było z wątkami dotyczącymi folkloru międzywojennej robotniczej Łodzi (który znam z etnograficznych wywiadów archiwalnych) i peerelowskich zjawisk życia społecznego przy zakładach pracy. Docieranie do faktów na ich temat jest utrudnione przez to, że nie istnieją już archiwa większości fabryk – zbiory fotografii, redakcje biuletynów fabrycznych, izby pamięci, to wszystko zostało zlikwidowane, więc kwerenda jest trudna. Na przykład historię włókniarek grających w piłkę nożną w drużynie przy zakładach Marchlewskiego poznałam zbyt późno, by zdobyć wystarczającą ilość materiału na osobny rozdział w książce. Jest ona ciekawa z co najmniej dwóch powodów: dlatego, że młode włókniarki grały hobbystycznie w piłkę nożną, odchodząc czasem na boisko prosto od krosien oraz z uwagi na utrzymywanie piłkarzy Widzewa i ŁKS-u przez łódzkie zakłady włókiennicze. Każdy piłkarz miał wówczas kilka włókienniczych etatów i przydział mieszkania, co stanowiło przejaw nierówności w podziale przywilejów społecznych. Choć dzisiaj ta nierówność jest jeszcze większa. Planuję przygotować o tym reportaż; pojawił się też pomysł na scenariusz filmowy, bo kino lubi takie tematy.

Prządka
Kobiece drobne, zwinne palce bez wytchnienia
najcieńszą nić chwytają na szybkie wrzeciona.
Słońce wschodzi, zachodzi! świat się w porach zmienia —
nie zmienia się nić tylko, długa, nieskończona.

Rwie się – trzeba ją wiązać, by nie wstrzymać życia
które w każdem z tysięcy wrzecion nawija się
na swą oś niewidzialną, chowa się – z ukrycia
wydobywać, ucieka – pewnie gonić w czasie.

fragment wiersza Marii Przedborskiej

W “Alei Włókniarek” nie znalazło poza tym się sporo wyszperanych biografii wielopokoleniowych rodzin włókienniczych, w tym indywidualne historie, zarówno te zabawne, jak i tragiczne. One też zasługują na więcej uwagi, ale nie wszystko dało się ująć w narracji o historii masowej. Musiałam także mocno ograniczyć część poświęconą inspektorkom pracy. To jest materiał na osobną książkę, podobnie jak opracowanie wierszy inspektorki Marii Przedborskiej, które przepisałam z gazet międzywojennych i zamieściłam na razie na swoim blogu. Jej poezja jest wyjątkowa właśnie ze względu na tę perspektywę bardzo zaangażowanej urzędniczki znającej dobrze wnętrza łódzkich fabryk i realia pracy. Przedborska pisała w czasie kryzysu ekonomicznego, więc są  to wiersze dość pesymistyczne, ale zdecydowanie warto się z nimi zapoznać.

Na rynku książki dominują reportaże zagraniczne, także polskich autorów, opowiadające o najdalszych nawet zakątkach świata i odmiennych względem naszej kulturach. Reportaże o Polsce ukazują się znacznie rzadziej.
Istnieje być może taka potrzeba na poznawanie innego, obcego świata. Takim celom  kiedyś przede wszystkim służył reportaż i ten nawyk poznawczy chyba nam pozostał. Nawet jeśli pisało się o Polsce, to także w bardzo egzotyzujących kontekstach, takich jak reportaże więzienne, wycieczki do zapomnianych miejsc, czy głębokie patologie systemu – tu w grę wchodzi dziennikarstwo śledcze. Ale w ostatnich latach to się zmienia. Przykładem są reportaże książkowe sięgające po naszą historię społeczną, ludową, jak “1945” Grzebałkowskiej czy “Bieżeństwo” Prymaki-Oniszk, ale też w mniej oczywisty sposób, opisując doświadczenia wielkiej emigracji, “Wyspa klucz” Szejnert. To przyglądanie się historii z punktu widzenia cywilnego, społecznego, również politycznego, ale raczej w perspektywie tego, jak polityka wpłynęła na życie konkretnych osób czy zbiorowości, albo jak one wpływały na politykę. Te coraz bardziej popularne narracje mają to do siebie, że z jednej strony wywołują pewne lokalne zamieszanie w opisywanych regionach, z drugiej cieszą się zainteresowaniem w całym kraju, bo pozwalają na odkrywanie historii Polski z innej perspektywy, która pozwala nam dużo więcej zrozumieć na temat regionów, państwa, albo własnej przeszłości. Historie konkretnych osób osadzone w szerszym kontekście historycznym – bo to oferują reportaże – bardzo często uruchamiają lawinę ludzkich opowieści, które dotąd nie były wysłuchane i pomagają nadać sens temu, co słyszeliśmy wielokrotnie przy domowych stołach, że na przykład babcia pracowała przez lata “w bawełnie”. Duże zainteresowanie takimi reportażami pokazuje ogromną potrzebę spojrzenia na własną historię z tej społecznej, oddolnej perspektywy.

Z jakich powodów historia włókniarek może być ważna dla osób spoza Łodzi? Jaki może być uniwersalny wydźwięk tej książki?
W tle tej opowieści można obserwować wiele innych wątków – kwestie praw kobiet, praw pracowniczych, rozwoju przemysłu i jego upadku. Łódź była największym ośrodkiem włókienniczym w Polsce, ale nie jedynym, więc potomkinie i potomkowie prządek z Żyrardowa, Zambrowa, Bielsko-Białej czy Częstochowy też mają szanse odnaleźć tam kwestie bliskie ich rodzinnym historiom. Są wreszcie fani literatury non fiction, którzy pożerają każdy reportaż jako niezastąpione źródło wiedzy o świecie.

fot. P. Frankiewicz (ew.można wyciąć jednorożca)

“Urobieni”, “Nie hańbi”, “To nie jest kraj dla pracowników”. Twoja książka wpisuje się w trwający od jakiegoś czasu trend książek poświęconych pracy.
To jest bardzo ciekawe i ewidentnie pokazuje, że jako społeczeństwo staramy się zrozumieć i przepracować pewne problemy. Nad książką pracuje się długo, rzadko wiedząc, że ktoś inny też zajmuje się pokrewnym tematem. Mnie odkrywanie historii pracowniczej dała dużą świadomość mechanizmów, w które wchodzimy pracując lub chcąc znaleźć zatrudnienie. Każdy z nas ma pewnie trudne doświadczenia, z którymi łatwiej byłoby sobie radzić, a być może stawiać im opór, gdybyśmy znali tę historię. Gdybyśmy uczyli się nie tylko o wojskowych bitwach i ofiarach, ale właśnie o historii relacji pracy.

Twoja książka przywraca Łodzi wymazaną część historii. Tożsamość miasta da się odbudować?
Z Łodzią jest taki problem, że nie mieści się w oficjalnych narracjach narodowych ustanawianych na nowo po transformacji ustrojowej – szlacheckie dworki, powstania, od Listopadowego po Warszawskie, Targowica, Westerplatte (używam tu oczywiście skrótu myślowego). Bardzo duży nacisk położono na wybrane wydarzenia z historii Polski, z perspektywy których Łódź w ogóle nie jest widoczna. Żeby ją zauważyć, trzeba pochylić się nad historią gospodarczą i społeczną. Wtedy Łódź okazuje się takim miejscem, z którego świetnie można obserwować historię kraju, a nawet Europy czy świata i ja bardzo zachęcam do tej perspektywy. Bardzo zachęcam też do uznania, że nie da się odciąć Łodzi od jej włókienniczej, przemysłowej i robotniczej przeszłości, to jest pewna tożsamość, która nigdy tak naprawdę nie zniknęła, nawet jeśli fabryki już nie działają jak dawniej.

Lokalność zrobiła się teraz modna.
Tak, to pomaga w wydobywaniu historii. W Stowarzyszeniu Topografie, które od 2010 roku współtworzę, bardzo to odczuwamy. Kiedy do niego wstąpiłam, trzeba było jeszcze zachęcać łodzian do odkrywania zagadek i historii, jakie to miasto w sobie kryje. Potem nastąpiło ciągle rosnące zainteresowanie różnymi lokalnymi tematami: detalami architektonicznymi, historią włókiennictwa, rewolucją 1905 roku. Ludzie zaczęli odgrzebywać albumy rodzinne, skanować zdjęcia, wrzucać je do sieci. Z tego powodu postanowiliśmy stworzyć Miastograf – Cyfrowe Archiwum Łodzian jako portal, na którym mieszkańcy mogą dodawać fotografie, dając im drugie życie, włączając je we wspólne dziedzictwo. Zdecydowanie czuć tu duże ożywienie.

Jak się zmieniło twoje postrzeganie Łodzi, gdy poznałaś jej historię?
Totalnie. To był stopniowy proces, ale czuję, że teraz w pełni rozumiem to miasto. Znam jego genezę. Rozumiem wszystko, co w Łodzi lubię, ale także skąd wzięły się problemy, z którymi wciąż się zmagamy.

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Czarne.

Aleja wolność

Fragment wywiadu ukazał się w „Wolności” – rozdawanym na ulicach miasta z okazji Tygodnia Patriotycznego piśmie ekstraordynaryjnym dla łodzian.