UCHO IGIELNE, Wiesław Myśliwski

IMG_1950

effe8185-34bb-48e7-827f-3e7f6c866b81

Nie miałem mu tej nienawiści za złe, mógł nie wiedzieć jeszcze, że starość i na niego gdzieś tam czeka. W jego wieku może nawet się wydawać, że starzy niepotrzebni są na tym świecie, należałoby się od nich uwolnić, a świat byłby zawsze młody. Czy może bronił się tą nienawiścią, aby nie dojrzeć we mnie swojej przyszłości, dlatego też nie chciał mnie poznać. Nie wiedział, że jego przyszłość, a także dzieciństwo, młodość, mieściły się w mojej starości, że już je przeżyłem, zamartwiając się nieraz o niego, dręcząc się przez całe życie tą jego przyszłością, podobnie jak swoją przeszłością.

Boję się pisać o tej powieści, żeby jej nie przegadać. Przeczytałam ją właściwie dwa razy – najpierw powolutku z ołówkiem w dłoni. Chodziłam wszędzie z książką i tym ołówkiem, rzadko którą stronę pozostawiając bez draśnięcia grafitem. Za drugim razem, jak zawsze, czytałam zaznaczenia. Tym sposobem mam za sobą niemalże podwójną lekturę ostatniej książki Wiesława Myśliwskiego. Ostatniej w dwojakim sensie: po pierwsze, najnowszej (premiera miała miejsce w październiku 2018 roku), po drugie – zgodnie z zapowiedzią autora – wieńczącej jego pisarską aktywność. I choć chciałabym, aby autor siedmiu powieści (wszystkie ukazały się nakładem wydawnictwa Znak) jeszcze nie postawił ostatniej kropki, trudno wyobrazić sobie lepsze pożegnanie.

Stało się więc, co się miało stać. Tak że musiałem wziąć jego życie na siebie. Cóż, nikt nie żyje tylko własnym życiem. Można by nawet powiedzieć, że powtarzamy to, co inni już przeżyli, począwszy od swojego urodzenia po śmierć. Może dzięki tej powtarzalności udaje nam się przetrwać. Bo trudno sobie wyobrazić, że to od nas zaczynałby się świat. Za nami nic, a przed nami co? Nawet zbuntować się za to, że żyjemy, nie byłoby przeciw komu. Szlibyśmy w przyszłość po omacku, pełni lęków, trwogi, nie wiedząc, gdzie idziemy. A tak przynajmniej idziemy już po jakichś śladach, nieważne w jakim kierunku. Ślady są ważniejsze od wszelkich kierunków.

Kto zna prozę Myśliwskiego, ten wie, że oscyluje ona wokół spraw najważniejszych. Nie inaczej jest tym razem. Ucho Igielne to powieść-pytanie. Piszący i czytający, przewracając kolejne kartki, zastanawiają się: kim jest wpisany w czas człowiek? Nie wyabstrahowana jednostka ludzka badana przez egzystencjalistów czy antropologów, ale pojedynczy byt, jak ja czy ty. Uporczywie powraca pytanie: kim byłeś przed laty, wczoraj, kim jesteś teraz, kim będzie za czas jakiś. Genetycznie wciąż jesteśmy tacy sami, ale oglądając fotografie sprzed lat, trudno odnaleźć nam ciągłość z tamtym sobą. Problemem tożsamości osobowej naukowo zajmował się m.in zmarły w ubiegłym roku Derek Parfit (zainteresowanych odsyłam do jego książki Racje i osoby). Rozterki stanowiące punkt wyjścia badań brytyjskiego filozofa obecne są w prozie Myśliwskiego, której bohaterowie: pełne sił witalnych ja i ja starcze spotykają się w Uchu Igielnym, rzeczywiście istniejącej w Sandomierzu zielonej dolinie. To taka brama, przez którą nie sposób przejść w dwie osoby bez otarcia się o siebie i spojrzenia sobie w oczy. Myśliwski z wrażliwością i uwagą rejestruje to spotkanie starości z młodością, kiedy ożywają wspomnienia. Gdzieś po środku drogi spotykają się więc wybiegające w przyszłość aspiracje młodzieńca i oglądające się wstecz myśli starca.

Zima była ostra, mróz szczypał w uszy, w policzki, niebo wyjaskrawione od gwiazd jak przy takim mrozie. I księżyc jak lampa. Gdybym nie bał się odmrozić nóg, zdjąłbym buty i szedł w samych skarpetkach, aby nie uronić najcichszego jej kroku, kiedy dojdzie do mnie w tej ciszy. Bo cisza była jakby makiem posiał, muzyka z bursy przestała już iść za mną, tak że omal słyszałem, jak się gwiazdy na niebie ocierają o siebie. Gdyż trudno sobie wyobrazić, jeśli się spojrzy w tę gęstwinę, żeby się nie ocierały.

Jest więc Ucho Igielne historią o przemijaniu. Nie zdradzę konceptu fabuły (rewelacyjny, nieoczywisty i trzymający w napięciu początek!), jednak już od pierwszych stron powieść przywiązała mnie do siebie i zajęła myśli. Myśliwski z poszanowaniem dla swojego bohatera prowadzi czytelnika po meandrach pamięci protagonisty. To podróż przez polską historię ubiegłego wieku, która wymagała redefiniowania tak własnej, jak i zbiorowej tożsamości. „Przeszłość wciąż się w nas dzieje, dopominając się o naszą pamięć” – konstatuje bohater. Upływ czasu daje szansę na zdystansowany ogląd tego, co się już stało; pozostaje jednak pytanie, czy nasze wspomnienia odzwierciedlają wydarzenia mające miejsce lata temu. Jakiej obróbce poddajemy zwłaszcza te bolesne momenty; co wypieramy z pamięci, a co stanowi naszą fantazję nie znajdującą odzwierciedlenia w rzeczywistości? Myśliwski w subtelny, właściwy sobie sposób pokazuje, co robi z nami czas, oraz, że na przeszłość składa się niemożliwy do rozdzielenia mariaż jawy ze snem. A może, wbrew zdrowemu rozsądkowi, to właśnie marzenia senne należałoby uznać za prawdę – pyta.

Wszyscy umarli snują swoje opowieści jeszcze długo po śmierci, bo nikt nie zdąży za życia wszystkiego opowiedzieć. To trzeba by w nieskończoność żyć. Opowieść nie zna czegoś takiego jak koniec, z wyjątkiem, być może, końca świata. Toteż miliony, ba, miliardy ludzi wciąż opowiadają sobie w nadziei, że zostaną wysłuchani. Kto wie zresztą, czy te opowieści nie odraczają nawet końca świata, który by dawno się dokonał, gdyby miał kto o tym końcu opowiedzieć i to wysłuchać. (…) Może każde zdarzenie musi się przejrzeć w opowieści, jeśli chce się zdarzyć? I każdy człowiek, jeśli chce istnieć? A nawet Bóg nieopowiedziany czy istniałby?

Zupełnie nie lubię książek obłożonych obwolutą. Obwoluta buduje dystans, przywodzi na myśl album, który powinno się oglądać z namaszczeniem, po czym z należytą ostrożnością odłożyć na półkę. A powieść ma służyć przecież do czytania, czasem wielokrotnego wertowania przeczytanych stron. Do zaznaczania ważnych miejsc (kto odważyłby się pisać po albumie!?); do lektury w autobusie czy w łóżku, nierzadko w towarzystwie jedzenia czy picia; do pożyczania. Obwoluty chroniące książki Myśliwskiego są jednak w pełni uzasadnione. Nie znam drugiej równie szlachetnej prozy, a taką należałoby chronić przed zębem czasu oraz przed zapomnieniem. „Trywialność i wzniosłość to niemal siostry syjamskie” – pisze w Uchu Igielnym Myśliwski. Wielka to rzecz opisywać emocje i problemy, z jakimi musi się zmierzyć człowiek, bez zbędnego zawoalowania, nie narażając się przy tym na śmieszność. To chyba przywilej życiowej mądrości i wyzucia potrzeby popisywania się przed sobą i światem. Myśliwskiemu jak nikomu innemu wychodzi trudna sztuka pisania tego, co niby wszyscy wiemy, w sposób zasługujący na podziw i uznanie. Ucho Igielne to książka o tym, co robi z nami czas, na której lekturę i późniejszy namysł potrzeba czasu właśnie. Jednemu i drugiemu sprzyja jesień. Do dzieła.

 

Książkę kupiłam w łódzkiej księgarni kameralnej Ossolineum.