PODWÓRKO BEZ TRZEPAKA, Łukasz Pilip

IMG_4730

4x99906498940

Podwórko bez trzepaka. Reportaże z dzieciństwa Łukasza Pilipa
Wydawnictwo Agora, 2019

Po przeczytaniu reportażu o Wioskach Dziecięcych SOS w marcowym Piśmie wiedziałam, że będę chciała przeczytać książkę jego autora. Miesiąc później Agora wydała debiutancki zbiór reportaży Łukasza Pilipa pt. Podwórko bez trzepaka. Reportaże z dzieciństwaKsiążkę przedstawiającą dziecięce dramaty rzutujące na dorosłe życie ich bohaterów. Niby wszyscy o tych problemach wiemy, ale lektura tej książki frustruje i boli. Bo mało rzeczy jest tak niesprawiedliwych, jak dziejąca się dzieciom krzywda.

Raz odwiedza puste mieszkanie rodziców. Przekracza próg, bierze głęboki wdech i czuje się jak kilkuletni Tomek. Pod oknem dostrzega wózek inwalidzki ojca. Dusi go wciąż unoszący się zapach papierosów. Firanki są brązowe, ściany też. Parapety usmolone i przypalone. Wszędzie pełno popielniczek. Jakby wszedł do klubu – wyobraża sobie – gdzie kilkadziesiąt osób pali jednocześnie. Sprawdza szafki. Między garnkami walają się puste butelki po piwie. Czyta jeszcze dokumenty, które piętrzą się na kredensie i stole. To albo niezapłacone rachunki, albo wezwania z banków. Wychodzi. W domu wrzuca ciuchy do pralki, żeby nie śmierdzieć dzieciństwem. [Tomek, dziecko alkoholików]

Podwórko bez trzepaka – tytuł zbioru trafnie zapowiada zrealizowane przez Pilipa cele. Pierwszym, moim zdaniem nadrzędnym, było obalenie mitu, jakoby dzieciństwo dla wszystkich było czasem beztroski. Drugim – ukazanie, jak różnie mogą potoczyć się pierwsze lata naszego życia i do jakich prowadzi to konsekwencji. Bohaterami reportaży Pilipa zostali więc zarówno ci, dla których dzieciństwo oznaczało niewyobrażalne cierpienie, jak i ci wyjątkowi, którzy za przeżycie przygody życia i zyskanie sławy w wieku kilku lat musieli ponieść cenę. To dzieci dotknięte przemocą domową, żyjące pod jednym dachem z nałogowcami i wykluczeni z uwagi na niepełnosprawność swoją lub rodziców. Młodzież zmagająca się z dojrzewaniem i obniżającym się wiekiem inicjacji seksualnej, narażona na ataki pedofilów (zwłaszcza drogą groomingu) oraz ci, których trzeba nauczyć się akceptować z uwagi na odmienną orientację. „Trudne dzieci”, z którymi nie dają sobie rady nie tylko rodzice, ale i instytucje. Pilip pokazuje zresztą niewydolność i niedostateczne zaangażowanie tych ostatnich. Niby słyszeliśmy podobne historie, a jednak czytając o losach kolejnych bohaterów rośnie nam gula w gardle.

Z drugiej strony autor poświęcił kilka tekstów młodym ludziom, o których losach trudno mówić w kategoriach tradycyjnie rozumianej krzywdy. Weźmy historie dwóch Nel. Dziewczynki, która zwiedziła większość świata opływając go Wyspą szczęśliwych dzieci – katamaranem oraz Neli Małej Reporterki. Pierwsza Nel, teraz już dorosła, miała życie, o jakim inni mogliby marzyć, ale podróż życia przypłaciła rozłąką z matką i bratem. O drugiej trudno mi myśleć w kategoriach jednostki. Jedenastoletnia dziewczynka o pseudonimie Nela funkcjonuje jako marka, za której sukces odpowiada sztab ludzi i niemałe pieniądze. Jej życie wydaje się wystudiowane, a kariera absorbująca bardziej niż praca na etacie niejednego dorosłego. Jest jeszcze jedna historia, której obecności w poświęconym dzieciństwu zbiorze nie potrafię uzasadnić. Mam na myśli przypadek rodziny Dzikowskich, którzy zdecydowali się zarabiać na życie poprzez prowadzenie w sieci kanału rejestrującego ich codzienność przez zamontowane w całym mieszkaniu kamery. Taki Big Brother w skali mikro. Dla mnie ten reportaż dotyczy dzieci o tyle, że w ramach interwencji sąd zabronił rozpowszechniania ich wizerunku w internecie. W tekście Pilipa nie pada ani jedno ich słowo dzieci Dzikowskich.

Stałem się atrakcją. Wcześniej wytykano mnie paluchami i wyzywano od grubasów. Teraz niektórym nie podoba się, że pomagam Orkiestrze. Mama nie może przez to spać. Opiekuje się nią tata. Wydzwaniają do nas dziennikarze. Chcą mi robić zdjęcia. Gdy mama powtarza, że właśnie leżę pod kroplówką, przekonują: „To jeszcze lepiej! Będzie mocniejszy efekt!”. Nienawidzę ich. Traktują mnie jak małpę telewizyjną. Nie rozumieją, że choruję. I że w chorobie potrzebuję centymetra godności. [Łukasz cierpiący na chorobę Leśniewskiego-Crohna]

Nie ulega wątpliwości, że ukazanie się książki w takiej formie było możliwe dzięki empatycznej postawie Łukasza Pilipa. Uwaga i zainteresowanie okazane młodym rozmówcom i ich bliskim, wyczucie i pokora wobec tego, co przeżyli sprawiły, że bohaterowie odsłonili się przed reporterem, zdradzając mu swoje lęki i pragnienia. Dzięki temu autor, a potem także czytelnik zyskują szansę zrozumienia bohaterów i sytuacji, w jakich się znaleźli. Pilip nie feruje w tej książce wyroków, nikogo nie oskarża. Raczej nie przytacza statystyk i nie formułuje szerokiej diagnozy polskiego społeczeństwa. Można poczynić z takiej charakterystyki zarzuty, jednak dla mnie największym walorem zbioru jest to, że młody reporter oddaje głos tym, których zazwyczaj nie chcemy słuchać. Taka postawa stanowi dowód reporterskiej dojrzałości Pilipa. Dzięki niej poznajemy losy konkretnych bohaterów posiadających imiona (nawet jeśli, na potrzeby tekstu, zostały one zmienione) i życiorysy, wobec których trudno zachować obojętność. Z nich właśnie reporter tworzy spektrum problemów, z jakimi borykają się polskie dzieci i całe rodziny.

Bałem się tam spać. W środku nocy wpadał do pokoju wychowawca, świecił latarką po oczach. Gy słyszał gadanie, pytał: „Pomóc ci, kurwa, zasnąć? Zaraz zobaczymy się na korytarzu”. Czułem zgnojenie. Że on mógł wszystko, a ja nic. Że był panem, funkcjonariuszem publicznym. Tak nam to tłumaczył. Niektórzy wychowawcy uważali się za naszych rodziców. Mówili: „Matka cię, gnoju, nie wychowała, to ja cię wychowam”. I wtedy czułem dojeżdżanie psychiczne. Bo bicie? Dostałem i przestało boleć. Ale dojeżdżanie tkwiło w głowie. Wolałem bicie niż psychiczne gnębienie. [Krystian o Miejskim Ośrodku Wychowawczym w Renicach].

Koncentrując się na strukturze tekstów i książki jako całości, budzi ona u mnie kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim, nie przekonują mnie zamieszczone po każdym z reportaży dwu-trzy-stronicowe wspomnienia zabaw z dzieciństwa sławnych dorosłych. Zgaduję, że Pilipowi chodziło o wzmocnienie kontrastu między przygnębiającym losem jego bohaterów, a szczęśliwym dzieciństwem celebrytów. Może dzięki tym króciutkim tekstom miało nie być aż tak smutno? Dla mnie to zabieg chybiony, który raczej wytrącał mnie z lektury niż wprowadzał do niej nową jakość.

Jeśli chodzi o poszczególne reportaże, Pilip eksperymentuje z formą, przez co otrzymujemy bardzo różne teksty, których wspólnym mianownikiem pozostaje postawa reportera.  Dobrze się je czyta (choć nie jest to łatwa i przyjemna lektura), jednak ich stylistyczna różnorodność rozbija spójność zbioru jako całości. Mnie nadal najbardziej ujmuje tekst, dla którego sięgnęłam po książkę – poświęcony Wioskom Dziecięcym.

Mam też poczucie, że Pilip za dużo chciał w tej książce zmieścić. Obydwa – wspomniane przeze mnie na początku – cele są ważne i godne realizacji, jednak dla mnie to dwa oddzielne projekty, połączone w Podwórku trochę na siłę. Zwłaszcza, że tekstów o ekstremalnie innym dzieciństwie jest znacznie mniej, przez co zestawienie ich z rodzinnymi patologiami (i przeplecenie wspominkami znanych ludzi, takich jak Monika Jaruzelska czy Jacek Rutkowski), wprowadza chaos. Może lepiej byłoby zostawić te historie o dzieciach-podróżnikach (skądinąd naprawdę interesujące) na kolejną książkę?

 

Mocne, przejmujące Podwórko bez trzepaka ściska za serce i zapada w pamięć. Choć to książkowy debiut Łukasza Pilipa, współpracujący m.in. z Dużym Formatem reporter dał się już poznać jako Twórca Szczególnie Wrażliwy (dwukrotnie wyróżniony tym mianem na Festiwalu Wrażliwym właśnie). To dobre określenie także dla tej książki, której rolą jest oddanie głosu niesłuchanym oraz zwrócenie uwagi na ich los. W obliczu takich założeń, na wszystko inne mogę przymknąć oko.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi Jak kupować.