Bieg przez Festiwal Conrada i Targi Książki w Krakowie

IMG_6084

IMG_6084

Tegoroczny październik obfitował w tyle wydarzeń, że do Krakowa udało mi się wyrwać tylko na jeden dzień. Z całą pewnością było warto, jednak gdybym mogła cofnąć czas, minioną sobotę spędziłabym trochę inaczej. Dlaczego? Postaram się to krótko uzasadnić, urozmaicając wywód migawkami z tego dnia.

Przede wszystkim, spędziwszy mniej więcej tyle samo czasu na Targach Książki i na Festiwalu Conrada (ok. 4 h), czuję, że na targach zmarnowałam mnóstwo czasu, którego na festiwalu mi zabrakło. Niewiele o życiu wie ten, kto nie ciągnął się w deszczu i szarudze do hali Kraków Expo. Po około godzinie stania w kolejce w towarzystwie przemysłowych kominów i tłumów czytelników (? – jeśli ci wszyscy ludzie byli czytelnikami, to chyba nie mamy aż tak ogromnego problemu z czytelnictwem, ale powtarzam: jeśli) wreszcie dociera się do środka po to, by dalej płynąć na fali tych tłumów do najpopularniejszych stoisk wydawców. Do tych mniej znanych i niszowych dotrzeć nie sposób – przestrzeń przed nimi wypełniają kolejki do autorów zajmujących szczyty list bestsellerów. Nie twierdzę, że te kolejki są niesłuszne, a autorzy słabi – sama wystałam swoje po książki i autografy Miłoszewskiego, Małeckiego i Orbitowskiego, jednak o ile zawsze traktuję targi i imprezy literackie w ogóle jako poszerzanie literackich horyzontów, o tyle realizacja tego celu była w tym przypadku z góry skazana na porażkę.

Jeśli jestem od czegoś uzależniona, to od kupowania książek właśnie. Wyszłam z Targów z tymi pozycjami:

Projekt bez tytułu (5)

Wszystkie prócz ostatniej książki to tytuły, które chcę przeczytać, ale do których tak czy inaczej bym dotarła. Na te książki czekałam, cieszę się, że je kupiłam i że mogłam zamienić słowo z ich autorami, ale nie było to dla mnie literackie odkrycie. Zaskoczeniem okazała się natomiast ostatnia pozycja. I dla takich odkryć jeżdżę na targi i festiwale. Dlatego żałuję, że nabyłam tylko jeden taki tytuł – niespodziankę. Z mniej oczywistych nowości zainteresowały mnie poniższe, które dopisuję do lisy przyszłych lektur.

Projekt bez tytułu (6)

Po tym jak udało mi się wydostać z hali targowej, dotrzeć do centrum i zjeść, uczestniczyłam w dwóch spotkaniach autorskich odbywających się w ramach Festiwalu Conrada w klimatycznym Pałacu Czeczotka. Na pierwsze – Perskie opowieści – spotkanie z Mahmoud Hosseini Zad i Goli Taraghi – przybyć nie planowałam, ale było bardzo ciekawie. Irańska literatura i realia codzienności w tamtych rejonach były mi dotąd nieznane, a okazały się ciekawe i godne bliższego poznania.

Docelowo zależało mi na spotkaniu z pisarzem, którego nałogowo czytałam na przełomie gimnazjum i liceum – Éricem-Emmanuelem Schmittem. Jeśli nic Wam to nazwisko nie mówi, w co dość trudno będzie mi uwierzyć, dodam, że jest to autor książeczki Oskar i Pani Róża. Pamiętam, że wtedy książki tego jednego z najpopularniejszych współczesnych pisarzy francuskich w Polsce robiły na mnie ogromne wrażenie i że na studiach wzięłam jakąś nowo wydaną powieść Schmitta i nic nie zagrało. Ale pozostał sentyment i chociażby z tego powodu chciałam uczestniczyć w tym spotkaniu. A spotkanie (prowadzenie: Justyna Sobolewska) miało skupiać się wokół najnowszej książki Schmitta pt. Człowiek, który pisał więcej. Tytuł ten zdobył Nagrodę Goncourtów – polski wybór i już niedługo będzie dostępny na polskim rynku książki. Finalnie rozmowa toczyła się raczej wokół twórczości i postawy światopoglądowej autora w ogóle. Schmitt mówił dużo o religii, a głównym bohaterem jego najnowszej powieści jest pisarz – Bóg. Pomysł niebanalny i godny sprawdzenia, więc dopisuję powieść do – zdającej się nie mieć końca – listy.

IMG_6177

Żałuję, że mogłam spędzić w Krakowie tylko dzień. Zwłaszcza z uwagi na Festiwal Conrada, którego programowi daleko od sztampy. To spotkania autorskie, debaty i spacery na międzynarodowym poziomie. Mam nadzieję, że uda mi się tu dotrzeć za rok, za to za targi już chyba podziękuję.

IMG_6155

IMG_6160