SIEDEM DOBRYCH LAT, Etgar Keret

img_2796

173299

Już prawie udało mi się przetrwać te Święta (niestety nie w wymarzonej formie, czyli pod świątecznym stołem, ale trzymam się nieźle). Dwie wigilie zaliczone (bo przecież musicie pojawić się z M w obydwu domach w tym szczególnym dniu!), kolędy odśpiewane (w starym, dobrym stylu, tj. z telewizorem w tle), brzuch więcej niż pełny (Boże, jak ty schudłaś w tej Hiszpanii!). Na wszelki wypadek, gdyby jeden z niezliczonej ilości zabobonów miał się sprawdzić, w tym wypadku: “jak w wigilię, tak i cały rok” zaczęłam wczoraj pisać ten tekst, co by mieć więcej czasu na pisanie w 2017. 

Kilka zbiorów opowiadań Etgara Kereta kupiłam podczas Literackiego Sopotu, na którym był jednym z najbardziej wyczekiwanych gości. Po festiwalu wróciłam z walizką pełną literatury i te niepozorne książeczki mi jakoś umknęły. Właśnie dzięki tej niepozorności (książka lekka i naprawdę niewielkich rozmiarów, a więc idealna w podróż) w końcu udało mi się przeczytać Siedem dobrych lat wydanych przez W.A.B. (kierując się w wyborze owym kryterium mąż wysłał mi tę książkę do Hiszpanii). Ostrzegam, że znowu będzie nudno: nie napiszę w tym tekście złego słowa o Kerecie; nie będzie też o polityce (przynajmniej wprost) ani o polsko – żydowskich zatargach. Jeśli więc ostrzycie sobie zęby na takie smaczki, to lepiej z powrotem zasiąść przy świątecznym stole. Przy okazji, gorące pozdrowienia dla uczestnika spotkania autorskiego w Polsce, który spytał pana Kereta, czy nie wstydzi się tego, że jest Żydem (jeśli ów uczestnik liczył na sławę związaną z pojawieniem się w jednym z opowiadań, to mu się udało). Skoro już wszystko jasne, możemy rozpocząć literacką ucztę.

Pisarze lubią porównywać swoje książki do dzieci, ale muszę przyznać, że nigd do końca nie rozumiałem tego porównania. (…) Opowiadanie nigdy nie wybiegnie na ruchliwą ulicę i nie spróbuje połknąć bateryjki. I nigdy się nie zaprzyjaźni z niewłaściwymi dziećmi w klasie ani nie zapali papierosa w ukryciu. I co najważniejsze, opowiadanie nawet jeśli cię zaskoczy, nigdy nie będzie pyskować. I zawsze będzie cię słuchać. Dlatego jako ojciec ponad 200 opowiadań i jednego ośmioletniego dziecka muszę przyznać, że bycie ojcem dziecka jest o wiele bardziej skomplikowane. (…) Większość opowiadań w tej książce nie wiąże się bezpośrednio z rodzicielstwem, ale wszystkie napisał ojciec ciekawego i ukochanego dziecka, a w ich tle leży próba wyjaśnienia mojemu synowi w nie mniejszym stopniu niż sobie samemu, dlaczego tak trudno jest być człowiekiem i dlaczego, niech to diabli, ciągle warto podejmować ten wysiłek.

Na wstępie mistrz krótkiej formy pisze o nieadekwatności obiegowej analogii dziecko – opowiadanie, jednak w tekstach składających się na Siedem dobrych lat kwestia warsztatu pisarskiego jest równie ważna jak ojcostwo, do którego autor podchodzi sytuując się na przemian jako syn i ojciec. Jeśli zatem Keret porzuca spłodzone przez siebie opowiadania, to świat literatury pełen jest osieroconych, genialnych w swej językowej prostocie i nieskończenie bogatych z uwagi na nieoczywistą pointę historii. Za każdym razem, kiedy sobie myślę, że czytam jakieś zwykłe quasi-pamiętnikowe wspomnienie, Keret rozkłada mnie na łopatki morałem, który pojawia się w mojej głowie po przeczytaniu ostatniego zdania, mimo iż nigdy nie jest wyrażony explicite. Dopiero po przeczytaniu całego opowiadania zdaję sobie sprawę, że każdy detal w nim występujący był po coś. Często spotykam się z opinią, że pisanie opowiadań to taka droga na skróty i że to dobra wprawka przed napisaniem “porządnego” dzieła. Twórczość Kereta stanowi dowód na to, że tak nie jest. Co więcej, myślę, że dużo trudniej jest napisać dobre opowiadanie niż opasłą powieść. W krótkiej formie nie ma miejsca na gorsze czy słabsze momenty, tu liczy się każde słowo.

– Szkoda, że cię tam nie było. Akurat nieźle by mi pasowało dać w tekście reakcję pisarza. Ktoś oryginalny, z odrobiną polotu. Po każdym zamachu zawsze słyszę te same relacje: “Nagle usłyszałem bum”, “Nie wiem, co się stało”, “Wszędzie dookoła było pełno krwi”. Dosyć, ile można?
– To nie ich wina – stwierdzam. – To zamachy są zawsze takie same. Co oryginalnego można w końcu powiedzieć o wybuchu i bezsensownej śmierci?
– Nie mam pojęcia. – Wzrusza ramionami. – Ty jesteś pisarzem.

Keret przyzwyczaił swoich wiernych czytelników do autobiograficznych wątków swoich opowiadań, jednak z Siedmiu dobrych lat, czyli jego ostatniego zbioru (2014) możemy się o nim wyjątkowo dużo dowiedzieć. Wspomina swoje dzieciństwo, które przeżywa powtórnie dzięki uczestnictwu w pierwszych latach życia swojego syna Lwa. Dowiadujemy się zatem zarówno o tym, skąd w domu, w którym dorastał wzięły się różnokolorowe płytki, jak i o tym, w jaki sposób Lew stawał się w szkole posiadaczem czekolad (a trzeba przy tym dodać, że jedzenie słodyczy w izraelskiej szkole jest zabronione). Poznajemy historię nabycia przez Keretów mieszkania w Warszawie oraz nieszczególnie miłej podróży taksówką, w której Lew każe przepraszać się kierowcy. Nie są to jednak zapiski z pamiętnika czy dowód o dużym ego autora – w końcu nie opisuje nam swoich niesamowitych dokonań, które zasługiwałyby na szczególną apobatę. Nie. Keret dzieli się z nami swoją codziennością po to, by opowiedzieć czytelnikowi o współczesnym Izraelu. Tytułowe Siedem dobrych lat rozpoczyna się w dniu narodzin Lwa. Czas przepełniony strachem i choć autor robi wszystko, by były to możliwie “dobre” lata, choć żyje pełnią życia, w tle majaczy się widmo śmierci. Jej nieuchronność wyziera z opisów bardziej lub mniej oczywistych wydarzeń – tj. zarówno z opisów zamachów czy wybuchów, jak i odwlekania na potem decyzji co do wstąpienia Lwa do wojska. Wbrew pozorom, te mniej oczywiste okazują się bardziej przerażać, wręcz paraliżować.

Wynalazłem własny gatunek fałszywych dedykacji. Bo jeśli opowiadania w książce są zupełną fikcją, to dlaczego akurat dedykacja miałaby być prawdziwa?
“Daniemu, który uratował mi życie. Gdyby tego krwawienia nie zatamował, nie byłoby ani mnie, ani książki”.
“Mikiemu – Twoja matka dzwoniła. Trzasnąłem jej słuchawką. Żebyś nie śmiał mi się tu więcej pokazać”.
“Synajowi – wrócę dziś wieczorem późno, ale zostawiłem ci czulent w lodówce”.
“Noa, gdzie moja dycha, no gdzie? Powiedziałaś dwa dni, a minął już miesiąc. Wciąż czekam”.
“Tzikiemu – przyznaję, że zachowałem się jak gówniarz. Ale jeśli Twoja siostra mogła mi wybaczyć, Ty też możesz”.
“Awramowi – nieważne, co pokazują testy laboratoryjne, dla mnie zawsze będziesz ojcem”.

Siedem dobrych lat to także zapis doświadczeń Kereta – pisarza. Czytamy tu o pierwszym napisanym przez niego opowiadaniu, o zażenowaniu wywołanym pisaniem dedykacji na książkach czytelników, o spotkaniach autorskich z jego udziałem odbywających się na całym świecie i o procesie twórczym w ogóle. Otrzymujemy obraz autora jako człowieka z krwi i kości, który nie czeka aż natchnie go wena i nie łudzi się, że jego słowa zmienią świat. A ten, jak przekonujemy się na nowo każdego dnia, jest wyjątkowo brutalny. Mimo to Keret przekonany jest – niczym camusowski Syzyf wciąż wtaczający głaz na szczyt – o tym, że warto jest podejmować trud pisania (ale przede wszystkim trud życia). Dlatego widzę go szczęśliwym, tak jak i on chyba siebie widzi – w końcu ma na koncie przynajmniej Siedem dobrych lat.

Pisarz nie jest świętym ani cadykiem czy stojącym u wrót prorokiem, jest tylko jeszcze jednym grzesznikiem, o świadomości nieco bardziej wyostrzonej i języku trochę bardziej precyzyjnym,  których używa do opisu niepojętej rzeczywistości naszego świata. Nie wynajduje żadnego uczucia ani myśli, wszystkie one istniały na długo przed nim. Nie jest ani trochę lepszy od swoich czytelników, czasem dużo gorszy. I dobrze. Gdyby pisarz był aniołem, przestrzeń dzieląca go od nas byłaby tak wielka, że jego pisanie nie byłoby nam na tyle bliskie, żeby nas dotknąć. Ale ponieważ jest tu, obok nas, zanurzony po szyję w błocie i brudzie, jest tym, który może z nami dzielić bardziej niż ktokolwiek inny to, co dzieje się w jego umyśle, w miejscach oświetlonych, a w ciemnych zakamarkach zwłaszcza.

Podsumowując, Keret tradycyjnie trafia w punkt. Jeśli jeszcze nie czytaliście – sięgnijcie koniecznie. Siedem dobrych lat to zbiór idealny na podróżowanie, ale też na przerwę od świątecznego użalania się nad własnym losem w towarzystwie karpia i pieroga. Całe szczęście, że do powrotu świata do normalności pozostał już tylko jeden dzień – potem wszystko będzie dokładnie takie samo, ale przynajmniej przestaniemy udawać, jak to jest wspaniale (oczywiście wszystkim oprócz nam). Na przyszły rok życzę nam prawdziwości (i samych dobrych lektur, rzecz jasna).