DEUTSCHE NASZ, Ewa Wanat

IMG_1439

Ewa-Wanat-Deutsche-nasz-Reportaże-berlińskie

Parę dni temu wróciłam z trzeciej już podróży do Berlina. Tym razem w stolicy Niemiec spędziłam prawie tydzień, więcej czasu niż dotychczas, i chyba po raz pierwszy starałam się to miasto zrozumieć. Patchworkowy Berlin wydaje nam się każdy, tylko nie niemiecki. Rytm berlińskiego dnia wybijają niekoniecznie Niemcy, a raczej ludzie z całego świata, przede wszystkim z Turcji, Syrii, Iranu, ale i Polski, która stanowi drugą (po Turcji) co do liczności mniejszość narodową Niemiec. Tę kulturową różnorodność widać zwłaszcza na Kreuzebergu czy Neukölln, dzielnicy, w której znajduje się księgarnia Buch|bund, gdzie kupiłam książkę Ewy Wanat pod znamiennym tytułem Deutsche nasz. Reportaże Berlińskie (Świat Książki). I choć nie wszystko mi się w tym reportażu podoba, nie sposób mu odmówić dostarczenia szeregu argumentów dla zrozumienia „nowych Niemiec”, a to – zwłaszcza dla polskiej czytelniczki i polskiego czytelnika, do których skierowana jest ta książka – niewątpliwie bardzo dużo.

Lubię lotniska, lubię ich pośpiech, zapowiedź zmian. Lotnisko – skrzyżowanie dróg dla tych, którzy podróżują, bo chcą, i dla tych, którzy podróżują, bo muszą. Dla tych, których Niemcy witają z otwartymi ramionami, dla tych, których przyjmują, bo uważają, że powinni. I również dla tych, których u siebie nie chcą. 

Wanat napisała reportaż składający się z ośmiu części, które z kolei podzielone zostały na mniejsze, kilkustronicowe rozdziały. Często jeden rozdział równa się historii jednej rodziny, którą (zazwyczaj w niepełnym składzie) los przygnał do Berlina. To także opowieści „nowych Niemców”. Każda z części poświęcona jest trochę innemu problemowi, ale tworzą one spójną całość. Wanat maluje bowiem obraz Berlina jako miasta, w którym dom znaleźli wykluczeni, obcy, Inni. Tacy, których nie chciano tam, gdzie się urodzili lub których życie w ojczyźnie było stale zagrożone (zewnętrznie obcy). Także tacy, którzy mimo „czystej niemieckiej krwi” reprezentują inność (obcy wewnętrznie). Nie oznacza to bynajmniej pełnej zgodności Niemców co do przyjmowania uchodźców, przyznania prostytutkom praw pracowniczych czy zalegalizowania małżeństw i adopcji par homoseksualnych, jednak – ogólnie rzecz ujmując – współczesne społeczeństwo niemieckie uchodzi za najbardziej otwarte w Europie. Motywacją do przyjęcia takiej postawy przez państwo jako kierowaną przez kanclerz Niemiec całość, ale i przez pojedynczych ludzi, w tym bohaterów reportażu Wanat, jest wyrzut sumienia, moralny kac za okrucieństwo drugiej wojny światowej. „Wielu Niemców doszło do wniosku, że otwartość na Innych może ocalić ich od tego, czego się w sobie przestraszyli, stała się lekarstwem i próbą zadośćuczynienia” – czytamy na czwartej stronie okładki.

– Reguły są najważniejsze – twierdzi Heike – chcesz tutaj żyć, musisz się do nich dostosować. Świni nikt nikomu nie każe jeść. Lekcja sportu, może być w burkini, ale razem z chłopcami – bez dyskusji. Nastolatki szybko łapią zwyczaje, chcą się jak najszybciej dostosować, wtopić w otoczenie, być tacy jak wszyscy. 

Bohaterowie Deutsche nasz reprezentują szereg odmienności od konserwatywnie przyjętej normy, którą Niemcy starają się konsekwentnie rozszerzać. To, głównie tureccy, gastarbeiterzy – przyjmowani w latach 60. i 70. ubiegłego wieku z otwartymi ramionami cudzoziemscy robotnicy, którzy mieli wypełnić pracownicze niedostatki związane z gwałtownym rozwojem gospodarki RFN-u. Dziś Berlin zamieszkują ich dzieci i wnuki -musiało minąć sporo czasu, zanim niemiecki rząd zrozumiał, że ich przodkowie nie byli tylko tanią siłą roboczą, ale przede wszystkim ludźmi, którzy marzyli o domu i osiedlili się w Niemczech na stałe. Wanat przywołuje zarzuty, które często padają pod adresem społeczeństwa tureckiego pochodzenia: niechęć do asymilacji i nieznajomość lub znikoma znajomość niemieckiego. I choć trudno się z nimi nie zgodzić, niewielu podnoszących je zdaje sobie sprawę, że to władze stworzyły tureckie getta przez dziesięciolecia zezwalając się na ich osiedlanie jedynie w czterech dzielnicach Berlina (m.in. na imigranckim Kreuzebergu). W podobny sposób reporterka obnaża skomplikowanie i niejednoznaczność sytuacji pozostałych „odmieńców”. Najbardziej gorący jest oczywiście problem uchodźczy, z którym – choć w mniejszym stopniu – zmaga się cała Europa. Reporterka opisuje trudną codzienność starania się o azyl, o mieszkanie, o pozwolenie na pracę. Pisze o trwaniu w ciągłej niepewności uchodźców spowodowanej zmienianiem się ich statusu prawnego, o nieoczekiwanych deportacjach. Wanat przedstawia też losy szczególnej grupy imigrantów – homoseksualistów pochodzących z krajów muzułmańskich, gdzie bycie gejem czy lesbijką jest niemal powszechnie nieakceptowalne, a przeprowadzka do Berlina bynajmniej nie rozwiązuje ich kłopotów. Kolejne bohaterki i bohaterowie to prostytutki i streetworkerki, transseksualiści (w 2017 roku niemiecki Sąd Najwyższy oficjalnie uznał istnienie trzeciej płci) czy squotersi, których w stolicy nie brakuje.

To pierwszy zbiór reportaży o współczesnym Berlinie i Niemczech w ogóle, jaki czytałam. Jego premiera miała miejsce kilka miesięcy temu, a więc jest bardzo aktualny. W tym przypadku czytanie nowości jest dużym walorem. Wanat opisuje obecny Berlin, przytacza dane liczbowe, twarde fakty, które dopełnia jednostkowymi historiami. Jest wnikliwa, o czym świadczy m.in. pokaźna bibliografia zamieszczona na końcu książki). Dzięki niewątpliwej empatii, jej rozmówczynie i rozmówcy otwierają się przed nią, dzieląc się smutnymi, bolesnymi przeżyciami. Połączenie faktów i relacji bohaterów stanowią o sile tej książki.
Jeśli chodzi o ton i sposób prowadzenia narracji, trzeba przyznać, że Deutsche nasz nie jest klasycznym reportażem. Narracja nie jest przezroczysta, mieszkająca od 2016 roku w Belinie reporterka jest emocjonalnie zaangażowana w problemy swoich rozmówców. Jest także współorganizatorką warsztatów dla młodzieży – za jej przyczyną poznańscy licealiści przyjechali do Niemiec na zajęcia z ich rówieśnikami i napływowymi mieszkańcami Berlina. Wanat nie kryje swoich poglądów, co niekoniecznie sprzyja bezstronności reportażu, ale też nie pogrywa z czytelnikiem, udając, że przedstawia mu obiektywną, jedyną właściwą prawdę. Przeszkadza mi miejscami rwana narracja przejawiająca się m.in. występowaniu po sobie szeregu zdań, spośród których każde kolejne rozpoczyna się od akapitu. Najbardziej jednak irytują mnie przywołane myśli mądrych głów (filozofów, polityków, socjologów), które nie pojawiają się jako motta, ale w ramach podsumowania wywodu i nie zostają opatrzone żadnym komentarzem autorki. W książce Wanat zgromadziła sporo takich pozostawionych samym sobie cytatów, na które – w mojej opinii – nie ma miejsca zarówno w dyskursie naukowym, jak i w reportażu czy literaturze w ogóle.

Tym, co rozczarowuje jest także skład i redakcja książki. Po pierwsze, wolumin mógłby być z powodzeniem kilkadziesiąt stron cieńszy. Nie mam na myśli uszczuplenia treści, ale zmniejszenie przesadnie dużej czcionki o przynajmniej jeden rozmiar i zredukowanie światła na stronach rozpoczynających kolejne części (każda część oddzielona jest kartką zawierającą jedynie tytuł, a właściwa treść rozpoczyna się dopiero w 1/3 kolejnej kartki). Nie jest to istotne z punktu widzenia ceny okładkowej, która nie budzi zastrzeżeń (34,90 zł), a raczej z troski o zużycie papieru, poręczność i ilość miejsca zajmowanego na półce. Zastaną objętość książki rozumiałabym, gdyby strony pozbawione tekstu wypełniały zdjęcia; wówczas byłabym z takiego zabiegu zadowolona. Takie rozdmuchane wydanie sugeruje (przeważającą nad treścią) istotność rozmiaru książki. To niestety zabieg coraz bardziej w Świecie Książki powszechny (który apogeum osiągnął w książce Z nienawiści do kobiet Justyny Kopińskiej). Po drugie, co pewien czas w książce pojawiają się twarde dane i statystyki dotyczące m.in. przyjmowania przez Niemcy uchodźców czy poparcia dla poszczególnych niemieckich partii. Te bogate w liczby, ważne i potrzebne dla zrozumienia książki, informacje zostały podane w okropnych ramkach, którym do pełnej tabloizacji, a przynajmniej do formy podręcznikowego vademecum brakuje jedynie napisu „Czy wiesz, że…”. Gorsze mogły być tylko diagramy i inne infografiki dewaloryzujące literacki aspekt reportażu. Po trzecie, książka nie jest wolna od niezgrabności językowych i literówek.

Deutsche nasz. Reportaże berlińskie to książka, po którą – mimo wskazanych przeze mnie mankamentów – warto sięgnąć, jeśli zależy nam na zrozumieniu „nowych Niemiec”. Świetnie czyta się ją właśnie tam, w Berlinie, na karuzeli kulturalnej różnorodności, jednak polecam jej lekturę niezależnie od szerokości geograficznej. Ewa Wanat wykonała ogromnie trudną pracę; po pierwsze, stając się powierniczką tragicznych historii tych, których wielu nie chce słuchać, po drugie – dokonując solidnej kwerendy bibliograficznej i posługując się tekstami z dwóch ostatnich dekad.