JESIEŃ i ZIMA, Karl Ove Knausgård

Projekt bez tytułu (2)

Projekt bez tytułu (2)

Chcę pokazać Ci nasz świat takim, jaki jest: drzwi, podłogę, kran i zlew, fotel ogrodowy tuż przy murze pod oknem kuchennym, słońce, wodę i drzewa. Będziesz przyglądać mu się po swojemu, będziesz doświadczać go po swojemu, gromadzić swoje własne doświadczenia i wieść własne życie, więc to oczywiste, że przede wszystkim robię to dla siebie: pokazując Ci świat, moja maleńka, przekonuję się, że warto żyć.

Moje ostatnie jesień i, wciąż trwająca, zima zdecydowanie odbiegały od normy. Mam na myśli, przede wszystkim, kwestie związane z klimatem. Spędzając czas od września do Świąt Bożego Narodzenia w Hiszpanii, znany mi porządek pór roku został zaburzony. “Zaburzony” to zdecydowanie za mało powiedziane, zwłaszcza gdy w drugiej połowie grudnia uczestniczy się w jarmarku świątecznym pod palmami a termometr wskazuje niemalże dwadzieścia stopni. O przyjęciu mnie przez Polskę na Święta można powiedzieć wszystko, prócz tego, że było ciepłe (jak nigdy wcześniej odczułam ironiczność życzenia “ciepłych” Świąt). Na początku stycznia wróciłam do wciąż jesiennej, w odniesieniu do polskich standardów klimatycznych, Hiszpanii, by u schyłku miesiąca wrócić na dobre (choć bardziej trafne byłoby stwierdzenie: “na złe”) do kraju i zostać systematycznie zasypywaną śniegiem i skuwaną lodem.
Mam nadzieję, że znając te szczegóły, zrozumiecie, dlaczego w niniejszym tekście recenzuję Jesień i Zimę Karla Ove Knausgårda (Wydawnictwo Literackie) jako równie aktualne. Zresztą, znając prozę Norwega wiemy, że trudno o bardziej uniwersalnego pisarza. Ten uniwersalizm jest, moim zdaniem, nie do przecenienia, bowiem “przed Knausgårdem” sądziłam, że “uniwersalny” i “autobiograficzny” znajdują się na antypodach.

Czerwień i zieleń.
(…) Te dwa kolory znaczą dla mnie bardzo dużo, jest w nich coś, co przyciąga, i myślę, że to jeden z powodów, dla których zostałem pisarzem, bo czuję to przyciąganie bardzo wyraźnie, i rozumiem, że jest ważne, ale nie potrafię wyrazić tego słowami i dlatego nie wiem dokładnie, co to jest. Próbowałem i musiałem skapitulować. Moją kapitulacją są książki, które udało mi się wydać. (…)
Krew krążąca w żyłach, trawa wyrastająca z ziemi, drzewa, o!, drzewa, które kołyszą się na wietrze.

Znany z serii Moja walka Knausgård i tym razem bierze się za bary z życiem, jednak w zgoła odmienny sposób. O ile sześciotomowy cykl (w Polsce czekamy na przekład ostatniej części) stanowił zapis podejmowanych każdego dnia na nowo zmagań wpisanych w egzystencję ludzką, o tyle seria Cztery pory roku (a przynajmniej dwa pierwsze tomy) są afirmacją życia a nawet jego pochwałą. Pisarz dedykuje ją swojej (nie/nowo)narodzonej córce – dziecko przychodzi na świat 29 stycznia, tj. mniej więcej w połowie drugiego tomu – spisując swego rodzaju instrukcję heideggerowskiego bycia-w-świecie. W porównaniu z Moją walką jest to na pewno wyciszenie, jednak nie wycofanie z życia; autor bezkonkurencyjnie oswaja jego odblaski. Tekst dopełniają obrazy Vanessy Baird (Jesień) i Larsa Lerina (Zima). 

Z moimi własnymi palcami sprawa przedstawia się inaczej. Kiedy na nie patrzę, nie mogę w żaden sposób powiązać ich z tym, kim jestem. Kiedy zginam je razem w kierunku środka dłoni, widzę czterech braci, którzy są do siebie podobni i trzymają się razem, i ich ojca, grubszego silniejszego, który zawsze zachowuje pewien dystans wobec synów. Ich twarze, to znaczy paznokcie, są gładkie jak szyby w oknach i dlatego niosą obietnicę, że można przez nie patrzeć, chociaż nie można – ich szarobiały kolor jest nieprzenikniony: wyglądają jak niewidomi ludzie.

Bohaterami Jesieni i Zimy są w głównej mierze zazwyczaj przez nas pomijane składniki codzienności, strefy, w której wszystko, co się w niej znajdzie, zostaje skazane na zapomnienie. Knausgård na tę amnestię przyzwolenia nie daje, stąd w mikrorozdziałach przeplatają się rozważania o przyrodzie (jabłka, księżyc, małpy wodne, śnieg, wydra), ubiorze (kalosze, kozaki, guziki), ludzkim ciele (uszy, usta, mózg, zęby, wargi sromowe, krew) czy znanych i nieznanych ludziach (Georg, J., Van Gogh, Święci Mikołajowie, August Sander, Flaubert). Z jednej strony pisze o tym, co trywialne, lecz nigdy w trywialny sposób (szczoteczki do zębów przypominają mu bukiet kwiatów, łóżko jest łódką, do której człowiek wsiada każdego wieczoru, by dać się przewieźć przez noc, termos stanowi przedłużenie własnego domu w świecie a kalosze izolując nas od błota stanowią gwarant niezależności i niezniszczalności), z drugiej łamie wciąż istniejące tabu, obnażając te aspekty ludzkiego życia, które łączą się z instynktem, poczuciem wstydu czy budzą odrazę (wszy, pożądanie seksualne, wymiociny, patyczki kosmetyczne (pisze o powszechnej rozkoszy wynikającej z usuwania woskowiny z małych jam ciała). Tyle samo miejsca poświęca przebaczeniu, muszlom klozetowym, bólowi, fajerwerkom i wojnie, odkrywając mało popularną prawdę, że każdy z tych składników świata jest równie bliski ludzkiej egzystencji.

Mostem między tymi dwoma martwymi światami, literatury i zabawek, jest, być może, lista życzeń, która nie ma nic z namacalności zabawek, a jedynie ją przyciąga, tak jak literatura zawsze przyciągała namacalny świat i pozwalała, by unosił się lekko i zwiewnie w naszych umysłach. Jednak w odróżnieniu od literatury listy życzeń mogą zostać zrealizowane i dlatego siedzę tutaj co roku, w samym środku rzeki prezentów, i staram się urzeczywistnić marzenia dzieci. One same uważają, że w prezentach pod choinkę chodzi wyłącznie o to, ale ja wiem, że podróż prezentów świątecznych jest dłuższa: jak nadzieje nadpływają z wysp wyimaginowanej przyszłości do plaż rzeczywistości, gdzie zyskują wagę i ciężar, ale nie na długo, ponieważ muszą wyruszyć w dalszą drogę, na drugą stronę, do utraconej przeszłości, w której ich życie toczy się dalej w postaci bezcielesnych wspomnień.

Knausgård snuje mikroopowieści o rzeczywistości dla swojego dziecka. Jego język jest niezwykle wrażliwy, czuły, sensualny – już w warstwie językowej uwidacznia się troska związana z przyjściem na świat kolejnej istoty, która będzie musiała zmierzyć się z jego wyzwaniami. Autor, chcąc złożyć hołd rodzicielstwu i pokazać, że być rodzicem oznacza otwierać na świat, szeroko otwiera oczy i bacznie obserwuje świat, ludzi, siebie samego. Dzięki uważności, ale i wyobraźni pisarza (nieoczywiste porównania i metafory) czytelnik może na nowo zachłysnąć się tym, co widzi, lecz czego nie dostrzega każdego dnia. Jest w tym coś z optyki zaciekawionego światem dziecka. Tym, co uderza w prozie Knausgårda są budzące zaufanie szczerość, bezpretensjonalność i brak roszczeń wobec świata. Dla wielu są to oznaki kapitulacji, jednak w rękach pisarza stanowi olbrzymią broń. Przed czym broni czytelnika? Przed rutyną, rezygnacją i zobojętnieniem. Knausgård po prostu każe brać świat takim, jakim jest. Każe żyć.

Jak skomplikowaną istotą jest człowiek! Kilka ruchomych błon i kosteczek sprawia, że słyszymy. Kilka małych kamyków w uchu sprawia, że trzymamy się w pionie. Z tej perspektywy niewiele nas różni od dinozaurów, które, by strawić posiłek, połykały ogromne kamienie, a gdy dinozaur szedł, kamienie leżące w żołądku ocierały się o siebie, mieląc pokarm. Gdy ich powierzchnie stawały się zbyt gładkie, dinozaur zwracał zużyte kamienie i połykał nowe. Było to, co prawda, prymitywne zachowanie, ale pokazuje ono, jak cienka może być linia oddzielająca świat materialny od stworzeń. Bo tak to już jest: życie zawsze łapało się wszystkich środków, by przetrwać, i wcielało elementy świata materialnego do swoich ciągłych procesów udoskonalających. Prąd w nerwach, woda w jamach, kamyki w uszach.

Jest jeszcze jeden powód – tak naprawdę o wiele ważniejszy od moich klimatycznych zawirowań – dla którego zdecydowałam się zrecenzować dwa tomy serii Cztery pory roku w jednym tekście bez obawy o pominięcie jakiegoś istotnego aspektu którejś z książek. O ile Jesień zaskakuje konwencją, uderza zarazem prostotą i nieoczywistością, ustanawia nowy punkt widzenia świata, o tyle Zima stanowi rozszerzenie tej perspektywy a w dużej części także powtórzenie egzystencjalnych spostrzeżeń, których przyczynek stanowi codzienność. Kalosze stają się kozakami a morświny małpami wodnymi. Dlatego mając za sobą bardzo dobrą Jesień i nadal dobre pół roku widziane oczami Knausgårda, moje oczekiwania związane z nadejściem Wiosny straciły na intensywności. Chyba że Knausgård potrafi przemieniać nie tylko krajobraz duszy, ale także to, co za oknem.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.